31 sty 2015

Mały sekrecik o mojej wielkiej miłości... :)

...czyli o tym, dlaczego zdecydowałam się jednak przyjechać do Wietnamu :)
            27.01.2015, Hue. Siadam sobie tuż nad rzeką i rozkoszuję się ciepłymi promieniami słońca. Już mi się podoba :) To, co słyszałam o Wietnamczykach w miejscach turystycznych nie sprawdziło się jak dotąd, bo choćby właściciele hostelu, w którym się zatrzymałam, są sympatyczni, a i sporo ludzi dookoła pozdrawia, uśmiecha się i jest całkiem miło. Oczywiście to dopiero początek, ale już widzę, że Wietnam ma swój charakter - Laos był jednak dość rozlazły :P

30 sty 2015

Autobus do Wietnamu

[26.01.2015]

        Bo rzecz warta jest osobnego posta :)

        W przeddzień wyjazdu do Wietnamu musiałam w Pakse wydać ostatnie laotańskie kipy, bo poza Laosem nigdzie ich na nic nie wymienię, a była to niedziela, więc kantory pozamykano (by móc je wymienić na dolary, bo o wymianę na wietnamskie dongi w Laosie ciężko).

29 sty 2015

Kilka zaobserwowanych laotańskich ciekawostek

        Większość ciekawszych rzeczy już gdzieś zawarłam przy okazji innych postów, więc jeszcze tylko kilka kwestii, które na wyjściu mi się nasuwają :)

LAO P.D.R.
        Oficjalna nazwa Laosu w skrócie brzmi: LPDR, czyli Lao People's Democratic Republic. Bardzo często jednak rozwinięcie tego skrótu wygląda następująco: Laos, Please Don't Rush :)

28 sty 2015

Falliczna świątynia w Champasak i doskonała kawa w Bolaven Plateu :)

        Pakse okazało się być całkiem sympatycznym i niewielkim (mimo że to stolica prowincji) miasteczkiem. Dla mnie był to punkt wypadowy do ruin khmerskich wpisanych na Listę UNESCO, gdzie wybrałam się motorem. Tym razem nie był to już automatyk, tylko elegancka Honda ze zmianą biegów :)
        Wat Phou położone jest ok. 45 km od Pakse. Po drodze skręciłam nie tam, gdzie powinnam, i zajechałam jeszcze pod ogromnego Buddę, który sterczy na wzgórzu nad Mekongiem:





        Górski Monastyr (Wat Phou) to dawna świątynia hinduska, obecnie służąca jako świątynia buddyjska u stóp góry Lingaparvata. "Linga" oznacza "fallus" i nazwa ta nadana została z racji kształtu góry, który to zresztą był powodem powstania w tym miejscu owego założenia. Związane jest to z tym, że fallus jest także symbolem Shivy, hinduskiego boga, stąd też wielokrotnie pojawia się on na terenie tego kompleksu, czasem można aż poczuć się osaczonym...





        Ciekawe jest to, że w różnych kulturach na całym świecie symbol fallusa pojawia się zupełnie niezależnie od siebie i w zależności od miejsca związany jest z siłą, mężnością, władzą czy też płodnością i dobrobytem (jak np. w świątyni w Chucuito nad Jeziorem Titicaca w Peru). Jak to się dzieje, że faceci na całym świecie muszą ten swój oręż wtrynić w kwestie magiczne czy religijne? :P Tak się zastanawiam czy u nas w Europie też takie symbole się pojawiają, ale nic mi do głowy nie przychodzi.
        Budowle Wat Phou pochodzą jeszcze z czasów przedangkoriańskich (czyli są wcześniejsze niż ruiny Angkor Wat w Kambdży) i powstawały od VI do XII wieku. Kompleks położony jest na kilku tarasach i składa się z ruin, z których obecnie wyróżnić można 2 pałace, mniejszą świątynię oraz główny budynek sakralny, nadal służący buddystom. Zwłaszcza w tym ostatnim są niesamowite płaskorzeźby pokazujące wierzenia hinduskie.










        Nieco za nim tuż pod ogromną wiszącą skałą znajduje się nisza, w której malutkim strumyczkiem płynie święta woda ze skały powyżej.



        Małą ścieżką można dojść do 2 skał zwanych Słoń oraz Krokodyl.



        Miejsce robi spore wrażenie, warto było przejechać tu ten kawał drogi :)


        Następnie zamierzałam przejechać przez Pakse i udać się na wschód, gdzie znajduje się Bolaven Plateau znany z uprawy doskonałej kawy i pięknych krajobrazów. 
        Zasuwam zatem z powrotem, a tu macha na mnie policjant, że mam się zatrzymać. No to ładnie, myślę sobie. Paszport poszedł w zastaw za motor, a prawo jazdy zostało w dużym plecaku w guesthousie. Zresztą co ja takiego mogłam zrobić? Przekroczenie prędkości na takim skuterku? No, ileż ja tam mogłam na nim maksymalnie wyciągnąć? 70 km/h? No, max 80. Ale! Po przebojach z ukraińską policją podczas wycieczek, policja laotańska to przecież pikuś...
        Staję na poboczu, zdejmuję kask, słodko się uśmiecham.
- Sabadee! - mówię.
- Sabadee. Where are you go?
(To dosłowny cytat.)
- Pakse.
- So go.
        No to pojechałam... :))
        Bolaven Plateau jest olbrzymim terenem, są tutaj liczne wzgórza, góry oraz przede wszystkim wodospady, ale żeby przejechać polecaną trasę dookoła tego terenu, to potrzeba 2-3 dni.
        Zatrzymałam się po drodze, by skosztować doskonałej kawy z mlekiem skondensowanym :) i wypatrzyłam białego chłopka spoglądającego w mapę. Uderzyłam więc do niego z pytaniem, czy mogę mu przez ramię zajrzeć. On zamierzał zrobić objazd dookoła, ja miałam jeszcze tylko jakieś 2,5 godziny, polecił mi zatem wodospad Tad Louang i tam też się udałam.




        I tutaj nad tym wodospadem pożegnałam się z Laosem. Jakoś tak tkliwie mi się zrobiło... :) Mimo różnych sytuacji i nie zawsze pozytywnych emocji, to jednak Laos gdzieś tam znalazł swój kawałek w moim serduchu i jakoś taki niedosyt czuję. Ale pewnie lepiej niedosyt niż przesyt :)

       Czas na Wietnam!


26 sty 2015

25 sty 2015

Vientiane, stolica Laosu

[20-21.01.2015]

        W przewodniku przeczytałam, że styczeń to najwyższy sezon w Vientiane, więc dobrze jest zabukować nocleg zawczasu, czego generalnie nie robię. Zabukowałam zatem dzień wcześniej najtańszą miejscówkę w hostelu, 40 tys. za łóżko w pokoju 8-osobowym. Wychodząc z busa natomiast od razu rzuciło mi się w oczy ogłoszenie z hostelu tuż obok: jedynka za 40 tys. Bardzo skromna, ale zawsze jest ta wygoda, że można rozrzucić się z rzeczami dookoła. Ale jeśli nie skorzystałabym z zabukowanego miejsca, to pobraliby mi pieniądze za rezerwację miejsca z karty.
        Ale pewnie i dobrze, że jednak dotarłam do Backpakers Garden Hostel, bo mieli pyszne śniadanie wliczone w cenę, przyjemne wnętrza, przestronny pokój i bardzo miłą obsługę.
        Gdy rozpakowywałam się w pokoju, drzwi otworzył jeden z pracowników, by pokazać ewentualnej klientce pokój.
- Cześć Marysiu!
           Zdębiałam.
- Jestem Bartek! Później pogadamy.

24 sty 2015

Vang Vieng - mekka tubingu

[17-20.01.2015]

        Gdzieś przeczytałam, że lepiej jechać turystycznym minivanem do Vang Vieng zamiast tzw. VIP busem. Nazwa tego ostatniego może być myląca, nie ma ona absolutnie nic wspólnego z luksusem, ponoć zazwyczaj są to stare autobusy bodaj z Chin sprowadzane. Wolniejsze od minivanów, ale czasem dostaje się w nich lunch czy jakieś przekąski. Ale gdybym miała drugi raz kupować bilet, to zdecydowałabym się jednak na autobus. Może i dłużej jedzie, ale jest na pewno wygodniejszy...

22 sty 2015

Luang Prabang - jedno z najbardziej czarujących miast w Azji Pd-Wsch.

[15-17.01]

        Z Muang Ngoi z powrotem przedostałam się łodzią do Nong Khiew. Na przystani minęłam zbiorowego tuk-tuka i na dworcu (ok. 2 km dalej) byłam nawet szybciej niż on, dzięki czemu dostałam bilet na busa na "już", a nie na "wtedy, kiedy zbierze się odpowiednia ilość osób".
        Zajęłam dobre miejsce przy oknie, choć babcia chciała mi je podprowadzić, i byłoby wygodnie, gdyby nie to, że tuż przed odjazdem dołożono nam na 2-osobowe siedzenie jeszcze jedną kobietę. I tak po 4 godzinach ze zdrętwiałymi nogami dotarłam do Luang Prabang. A w zasadzie jeszcze nie do miasta, bo dworzec  północny, na który zajechaliśmy, znajduje się w wiosce obok.

18 sty 2015

W górę rzeki - Muang Ngoi

[14.01.2015]

        Z Muang Khiew chciałam dostać się jeszcze dalej w głąb odludzia, do Muang Ngoi, gdzie dopływa się łodzią. Do niedawna była to jedyna droga dotarcia tutaj, obecnie można dojechać też transportem lądowym, ale zajmuje to 2,5 godziny, podczas gdy łodzią płynie się 1 godzinę.
        Rzeka Nam Ou wcale nie taka spokojna była na tym odcinku, było kilka miejsc z bystrzami i dość niespokojną wodą, nawet kapitan raz musiał przycumowac do wysepki. Zgasił silnik, wyciągnął pagaj... Było to prawie na samym początku, więc zapewne nie tylko ja miałam chwilową wizję dopagajowania do końca :))


16 sty 2015

Wakacje od wakacji nad rzeką Nam Ou

[12-13.01.2015]

        Po wielu trudach, znojach, oszustwach laotańskich i licznych próbach zrobienia na mnie biznesu, dotarłam w końcu do Nong Khiew. Jak ległam w hamaku, tak prawie go nie opuściłam przez półtora dnia. 
        O, tak... Słodkie lenistwo na hamaczku, przykryta różową kołderką, by trzymać ciepło. Tego dnia niczego więcej nie pragnęłam niż świętego spokoju.


14 sty 2015

Żeby za łatwo i za przyjemnie nie było...

[10-11.01.2015]

        Jadę busem wypełnionym ludźmi i towarami: gdzie tylko się da, powciskane są torby, pakunki, kartony, stosy jajek, worki z warzywami itp. itd. Sporych rozmiarów motocykl też z nami jedzie. Nie ma jednej szyby, więc kierowca przewiązał okno peleryną (czyli ten sam patent, który zastosowałam dzień wcześniej na łodzi), która porozdzierała się w trakcie jazdy. A może raczej w trakcie spływu, bo długie i silne opady deszczu naniosły błoto na drogę, gdzieniegdzie ją zalało, a w pozostałej jej części asfalt, jeśli jest, to mocno podziurawiony. I tak wszyscy skaczemy jak na komendę - nie tylko prawo-lewo na serpentynach, ale także góra-dół.
        Opatulona jestem w jedyny polar, jaki mi pozostał (drugi zostawiłam w wiosce podczas tajskiego trekkingu), kurtkę, na głowie mam buffa i zaciągnięty kaptur. Ileżbym teraz oddała za ciepły sweter, szal i rękawiczki...


13 sty 2015

Spływ(y) Mekongiem

[08-09.01.2015]

        Wczesna pobudka i o 5.30 (nadal ciemno) byłam już przy biurze imigracyjnym. Światło się pali, ale w środku nikogo nie ma. Poczekałam kilka minut, potem poszłam na drogę, prowadzącą do "przystani". Na łódkach jakieś delikatne światło jest, ale nikogo nie widać.
        Zeszłam na dół do rzeki, świecąc sobie czołówką. Cisza. Poczekałam kolejne kilka minut. Zostawiłam duży plecak i z powrotem poszłam do biura na górze. Wszędzie pustki. No, jaja jakieś :))

12 sty 2015

W drodze na laotański koniec świata...

[7.01.2015]

- Ale nie możesz tak zrobić!
- A to niby dlaczego?
- Bo jesteś sama. I jesteś kobietą.
        Człowieku... Gdybym miała się tym przejmować, to tyłka z domu bym nie ruszyła.
- Musisz wrócić na dworzec autobusowy i tam, jeśli będzie odpowiednia ilość osób, to pojedzie autobus do Xiang Kok o 11. Która jest godzina?
- 11.00
- Aha... To może zadzwonię do nich.

11 sty 2015

Błądząc po plantacji bananowców... (Muang Sing)

[05-06.01.2015]

         On Keo z kolegą dowieźli nas na dworzec autobusowy obsługujący dalekobieżne autobusy, który znajdował się około 10 km od miasta. My jednakże chcieliśmy dostać się do Muang Sing, znajdującego się w tej samej prowincji, więc musieliśmy dojechać do lokalnego dworca w centrum. Zamiast płacić za tuk-tuka złapaliśmy stopa. Kobieta chciała chyba od nas pieniądze, bo przy wysiadaniu pokazała nam na palcach 2, ale Layne udał, że tego nie widzi i ze swoim jakże szerokim  uśmiechem wskazał drogę na wprost i powiedział "Yes, yes! Muang Sing!".

10 sty 2015

Wolontariacko na laotańskiej wsi

[01-05.01.2015]

- Hej! Wyglądasz, jakbyś była sama, zupełnie tak, jak ja! Miesiąc już pdróżuję sam, a gdy cię zobaczyłem, to pomyślałem, że fajnie byłoby tak z kimś przy piwku posiedzieć.
        Przede mną nagle wyrósł wysoki barczysty chłopak. Wyraźnie jest pod wpływem i nawija.
- Dzisiaj planowałem dostać się do Muang Sing, ale nie chciałem jechać autobusem, więc zacząłem iść. Ale po 10 km zawołali mnie lokalsi, "chodź, chodź!", wołają. No to idę. Paliłem z nimi, piłem whisky i mnie upili. W końcu wziąłem plecak i znowu zacząłem iść. Ale wtedy ponownie jakieś dzieciaki mnie zawołały: "chodź, chodź!", no to idę. I znowu kilka głębokich. Aż w końcu władowali mnie na ciężarówkę i przywieźli tu z powrotem.

8 sty 2015

Layne - najbardziej zwariowany życiorys "ever"

        W zasadzie chłopak ma na imię Travor, a Layne to jego nazwisko.  Zapytany, dlaczego zatem używa nazwiska, odpowiedział, że każdy w armii amerykańskiej woła innych po nazwisku, przyzwyczaił się i tak już zostało.
        Ma obecnie 33 lata. 
        Gdy miał lat 8, jego matka zdradziła męża z pastorem. Wtedy cała społeczność kościelna przeniosła się do innego kościoła, łącznie z ojcem, a matka w ogóle przestała chodzić do kościoła. Gdy Layne i jego brat odwiedzali ojca weekendami, wysyłano ich na niedzielne msze, podczas których byli wytykani przez stare kobiety, przekonujące, że powinni być z ojcem. Wtedy prawdopodobnie rozpoczęły się problemy psychiczne u Layne'a, co sam przyznaje, bo wtedy zaczął rosnąć w nim gniew i złość. Do tego kobiety te karały go na różne sposoby, np. obcinając jego włosy, jedna baba cięła również jego ucho. Albo karany był tym, że wkładano jego palec do wrzącej wody. Albo zmuszano go do kucnięcia na ziemi, a potem ktoś kładł się na niego tak, że nie mógł się ruszyć... Chorzy Amerykanie z kościelną obsesją. W końcu trafił do psychologa, który przepisał jakieś tabletki - chłopak brał je dopóki jego matka nie zaczęła mu ich podkradać...

7 sty 2015

Sylwester w dżungli (czyli jak oszukać turystów i zgarnąć kasę)

[31.12.2014-01.01.2015]
     
        Luang Namtha jest miejscem wypadowym do położonego w pobliżu obszaru chronionego, czegoś w rodzaju parku narodowego, o fantastycznej ponoć urodzie i starej dżungli z ogromnymi drzewami. Samemu niestety nie można się tam dostać, więc jedynym wyjściem jest wykupienie trekkingu. Agencji jest kilka, ale tylko teoretycznie masz wybór, zwłaszcza jeśli jesteś sam i chcesz iść na trekking jutro. Mnie najbardziej ciągnęło do 1 dnia na kajaku i 1 dnia trekkingu z noclegiem w jednej z wiosek licznych mniejszości narodowych. Niestety w Sylwestra, kiedy chciałam ruszać, odbywał się tylko jeden 2-dniowy trekking, bo pozostałe agencje nie miały chętnych. Więc pozostało mi zapisać się tutaj, czyli w Khmu Expierence, przed którym potencjalnych klientów ostrzegam.
        Czego to mi nie naobiecywano! :)) Pierwszego dnia na przykład miał być super wodospad, w którym można pływać. Oto i wodospad:


6 sty 2015

W stronę Laosu

[28-30.12.2014]

        Po ostatecznych pożegnaniach w Tam Wua (próbowałam je opuścić przez 3 kolejne dni), mimo wszystko z pewnym wzruszeniem, opuściłam "mury klasztorne".


5 sty 2015

Kilka tajskich ciekawostek

        Standardowym powitaniem w Tajlandii jest tzw. wai, czyli złożenie rąk jak do modlitwy, ustawienie ich przed klatką piersiową lub twarzą (w zależności od ważności osoby, której się kłaniamy) i lekkie skinienie głowy. Nie podaje się tu ręki, większości osób jest to zupełnie obce, choć niektórzy starają się być "nowocześni" i witają obcokrajowców, podając im rękę.

2 sty 2015

1 sty 2015

Pobyt w klasztorze buddyjskim :)

        Po dnie olbrzymiego, wszechogarniającego oceanu pomału posuwa się żółw. Na powierzchni tegoż oceanu dryfuje koło ratunkowe. Szansa na to, że człowiek w ciągu swojego życia natrafi na nauki buddyjskie jest taka, jak szansa na to, iż wypływający na powierzchnię żółw trafi akurat w środek dryfującego koła.