Ale o co chodzi...?

Dawno, dawno temu... w 2008 roku zaczęłam pisać swojego pierwszego bloga. Wówczas wyjechałam na program studencki Socrates Erasmus do Rumunii i wpadłam na to, by - zamiast odpisywać na liczne maile rodziny i znajomych z pytaniami, co i jak, czy jeszcze żyję i czy niedźwiedzie mnie nie pożarły - pisać bloga właśnie. Wtedy też pomysł rozrósł się do sporych rozmiarów, miał być początkiem czegoś wielkiego, z tematami i fotografiami wszelakimi... Już nawet nie pamiętam na jakim serwerze go umieściłam, ale za to doskonale pamiętam, ile pracy w niego włożyłam, bo ambitnie w HTMLu pisany był.
Ale pomysł upadł. Teraz ów blog to już nawet w sieci nie wisi :P

Kolejny blog, już podpięty pod ową stronę, choć pierwotnie zawieszony na (istniejącej nadal) srilankasadveture.blogspot.com założenie miał to samo - informować, żem żywa. A przy okazji stał się świetnym sposobem na uwiecznienie własnych wrażeń, emocji, a nawet smaków czy zapachów... I cudownego słoneczka, jakiego wówczas w Polsce brakło (wyjazd był w lutym i ciągnął się do kwietnia 2012 r.).



Wyjazdy porwały mnie całkowicie :) Zima 2013-2014, spędzona w Polsce, była najgorszą, jaką dotąd dane było mi przeżyć, z powodów różnych. Wtedy pozbierałam się do kupy i stwierdziłam, że to ostania taka. Zwłaszcza, że od mojego przyjaciela dostałam wyjątkową książkę, którą popchnął mnie do tego, by wyjechać na dłużej, daleko, samotnie.

Najbardziej brakowało mi Słońca, które ładuje moje baterie. I adrenaliny, czegoś ekscytującego, skrajnych doznań (stąd też zwolnienie się z pracy biurkowej i pierwszy poważny wyjazd, na Sri Lankę). Stąd wziął się tytuł bloga albo nawet bardziej tytuł moich podróży, gdzie gnam za Słońcem i przygodami.

Zima 2014-2015 była czasem absolutnie nadzwyczajnym, niewiarygodnym, obfitującym w przygody wszelakie i sporo Słońca (mimo pory deszczowej). Ameryka Południowa zapadła mi w serducho bardzo głęboko i tylko wyczekuję momentu, gdy znowu do niej wyruszę. Ten kontynent jest niezwykły pod każdym względem :)



Mija rok - czas na Azję Południowo-Wschodnią (Tajlandia, Laos, Kambodża, Wetnam). Wyprawa ciekawa, acz to jednak nie Ameryka Południowa :)



I kolejna zima nadeszła. Tym razem obiecałam Mamie, że spędzę Święta Bożego Narodzenia w Polsce - raz na 3 lata można sobie pozwolić :P Ale był warunek. "Mamo, zostanę na Święta, ale... potem jadę na 2 miesiące do Indii!" Oczywiście, no cóż... Zgoda (lub jej brak) Mamy nie ma tu większego znaczenia, nie ma co ukrywać. Ale jakoś tak dobry argument był, by do Indii uderzyć. Słońca i przygód nie brakowało!! :D


Zima 2016/2017 okazała się być już nieco inna, gdyż zamiast na jeden dłuższy wyjazd, nastawiłam się na kilka krótszych - trzy Wyspy Kanaryjskie na dwa rzuty jeszcze w 2016, potem Tanzania w styczniu na miesiąc i półtora miesiąca w Ameryce Łacińskiej podczas ostatnich podrygów zimy w Polsce.



W międzyczasie blog stał się nie tylko prostym sposobem na opowiedzenie wszystkim zainteresowanym, co się ze mną dzieje, ale głównie możliwością podzielenia się wrażeniami z podróży. 
Samotne podróżowanie ma ogromnie wiele zalet - w tym przede wszystkim pozwala nie tylko skupiać się na ludziach dookoła, na odbiorze świata wszystkimi zmysłami zamiast na towarzyszach, ale też sprawia, że można wielu rzeczy nauczyć się o samym sobie. Jak to Stasiuk powiedział na jednym ze swoich spotkań autorskich, na które udało mi się trafić - nie chodzi o oglądanie krajobrazów, ale o obserwowanie siebie w tym krajobrazie, o to, jak ja reaguję, co robię, co odczuwam. W ten sposób nabiera się też sporego dystansu do własnego życia, do swojej pracy, do bliskich i dalszych ludzi. 

A więc samotne podróżowanie ma wiele zalet, ale na pewno przynajmniej jedną podstawową wadę. Często brakuje kogoś, z kim chciałoby się podzielić odczuciem, choćby powiedzieć: "Popatrz tam!", "Ale super!", "Jak pięknie!", "Jakie to pyszne!"... Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałam, że pisanie bloga jest tym moim dzieleniem się, może i na odległość, ale jednak dość skutecznym. Zamiast komentować w danej sytuacji głośno, co na mnie robi wrażenie, to w myślach układam już zdania czy wyrażenia, które potem zapiszę tutaj... Inna sprawa, że czasem ulatują, jeśli ich od razu nie zapiszę :P

I w końcu - blog, okazuje się, przydaje się wielu osobom :) Piszę go też tak, by prócz ogólnych wiadomości o miejscu, zamieścić też rzeczy, które mogą być przydatne tym, co wyjadą w te same strony, jak np. możliwości noclegowe, transportowe, czasy przejazdu, problemy, które można napotkać... Do tego okazuje się, że moje pisaniny mają swoich fanów, którym ich czytanie sprawia najzwyczajniej radość albo nawet więcej: pozwala im przenieść się w miejsca, które być może chcieliby odwiedzić, ale nie mogą z różnych powodów :) Ale to, co najbardziej mnie cieszy, to to, że bywają też motywacją czy inspiracją do własnych podróży, bo pokazują, że wcale nie są takie trudne, jakie mogłyby się wydawać z domowego zacisza... Zawsze powtarzam, że najtrudniejszy moment to ten, kiedy klikasz w przycisk "Kup bilet". Potem to już z górki ;)



6 komentarzy:

  1. Pozdrawiam.Mama

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj czytając blog o Twoich przygodach w różnych stronach naszego świata bardzo dziękuję Tobie za fotki kulturowe , kulinarne , ludzi czy przyrodę. To jak mieszkają ludzie ,czym się tam zajmują ,środki transportu. Pisząc blog można przeczytać coś na co warto zwracać uwagę zanim ktoś wyjedzie.
    Masz prosty i jasny przekaz informacji. Cekawie się czyta te Twoje blogi.
    Trzymaj się zdrów ! pozdrowienia z Polski.
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za miły komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No szczerze mówiąc na niektórych fotkach to nie poznaję koleżanki :-)Pozdrawiam. Marcin

    OdpowiedzUsuń