11 gru 2013

Rasta Amigos i błądzenie po pustyni


AKT I

Santa Cruz. Godzina 7.30 rano. Ze snu wybudza mnie muzyka Boba Marleya i unoszące się opary marihuany... Słyszę głosy dochodzące z patio - to zapewne Diego i Nico relaksują się od rana przed wyjściem do "pracy". Za chwilę słyszę krzyk: "Marija! Marija!" Zwlekam się z łóżka i wychodzę na balkonik przed moim pokojem. Na patio na dole stoi Diego i śpiewa serenadę w stylu: "Marija, mi amor..."


"Diego, mi corazon, mi Romeo!" - włączam się do gry, ale najwidoczniej Diego nie zna Szekspira i patrzy ze zdziwieniem, o co mi chodzi...

PROLOG

Santa Cruz, gospodarcza stolica Boliwii i narkotykowa stolica kraju. Dworzec autobusowy, godz. 4.30. Właśnie zajechał zakurzony autobus z San Ignacio - wysypują się z niego Indianie Chiquita z wrzeszczącymi dzieciakami i tysiącem pakunków, oraz kilku metysów, a za nimi głowę wystawia półprzytomna i, nie mniej niż autobus zakurzona, gringa. Większą część nocy autobus poruszał się po polnej drodze, nadając dziewczynie barwy lokalnej ludności i trzęsąc się na tyle, że tu i ówdzie pojawiły się jej nowe siniaki.
Odbiera plecak, robi małe przepakowanie (chowa śpiwór, który był konieczny przy naturalnej klimatyzacji wewnątrz autobusu) i zawleka się do łazienki. Po wsadzeniu głowy pod kran włącza się instynkt samozachowawczy - trzeba przeczekać na dworcu aż zrobi się jasno, a potem ruszyć do centrum. Kręci się tu policja, więc powinno teoretycznie być w miarę bezpiecznie, choć niejednokrotnie dziewczyna naczytała się już o fałszywej policji w Boliwii, która niby to chcąc zrobić rewizję w poszukiwaniu narkotyków, albo te narkotyki znajduje albo coś tam z plecaka zawsze ginie...

Rozgląda się wokół za jakimś skrawkiem wolnej podłogi - wszędzie leżą różnej wielkości pakunki, a na nich lub obok śpią ludzie maści wszelakiej, choć głównie są to Indianie i Indianki w swoich charakterystycznych rozkloszowanych spódnicach do kolan, z mantami - chustami, które mogą  funkcjonować jako plecak, nosidełko dla maluchów, a teraz służą jako koc lub łóżko dla dzieciaków. Istna mozaika kolorów, którą nie sposób nie zauważyć, nawet w panującym półmroku...

"Hola, amiga!" - słyszy gringa. Patrzy na koniec tych tobołków, a stamtąd śmieją się do niej dwie gęby, które widziała już dzień wcześniej w San Ignacio.
Diego i Lucas, Brazylijczycy, wędrowni wytwórcy biżuterii, postanowili zrobić dokładnie to samo - czyli poczekać aż się rozjaśni, a potem ruszyć do centrum.
Po 10 minutach opowieści o tym i owym, Diego, bardzo otwarty i bezpośredni chłopak, zakłada na palec dziewczyny pierścionek, który zrobił z drutu w dwie minuty, twierdząc, że teraz staje się ona jego "novia" - narzeczoną. No proszę, jakie to proste... Co na to ci, którzy wcześniej próbowali? :P
Zaraz poszedł kolejny pierścionek z jego "corazon" (sercem) i logiczna zabawka, gdzie z plątaniny drutu trzeba było wyciągnąć kółeczko - a te to dziewucha lubi i dumna z siebie szybko rozpracowywuje zagadkę :D

Zrobiło się jasno, w trójkę ruszyli do centrum, łapiąc colectivo - mikrobusa, który podjeżdżał blisko głównego placu. Gdy tu dotarli, rozpadało się okrutnie. Lało ponad trzy godziny, jakby ktoś kurek odkręcił gdzieś na górze. Najpierw zadekowali się pod daszkiem przy sklepie, skąd ich wygoniono, gdy sklep chciano otworzyć, potem schowali się w kościele, akurat była msza, a gdy już przestało padać, ruszyli szukać zakwaterowania.
Zakwaterowanie znaleźli po tym, jak zaczepił ich uliczny grajek, operujący fletem i ostatecznie wylądowali w małym alojamiento, gdzie poznali Argentyńczyka, żonglującego na światłach na ulicy, tatuadora (chłopaka robiącego tatuaże), dwóch kolejnych sztukmistrzów oraz chłopaka wytwarzającego figurki z trzciny czy innych roślin. Wszystkich łączyło jedno - zamiłowanie do marihuany, zarabianie na życie tym, co lubią i tyle, ile w danym momencie potrzebują, nie przejmowanie się jutrem, negowanie pewnych zachowań uważanych za trendy i bycie w zgodzie z samym sobą.

I w ten sposób w Santa Cruz znalazłam się w małym półświatku artystycznym o charakterze rasta... dostając przy tym ksywkę he-pe-es (GPS) oraz liczne propozycje zmiany image'u, w tym zmiany fryzury na dredy, wytutatuowanie sobie tego i owego, tu i ówdzie pozakładanie kolczyków...
Czy skorzystałam...? :P



AKT II

"Jesteś piękną kobietą..." Aha, zaczyna się. Kątem oka spoglądam w rozmarzone ślepia tatuadora i uśmiech od ucha do ucha, pokazujący ewidentne braki w uzębieniu. Chciałabym móc mu powiedzieć: "Po pierwsze: człowieku! Gdzie ty masz oczy? Marihuana najwyraźniej przyćmiła ci wzrok... Po drugie: chłopaku! Gdybyś był wyższy, miał więcej zębów i nie był tak narwany, to może by i coś z tego wyszło..." Chciałabym, ale mój hiszpański mi na to nie pozwala.
A ten dalej swoje: "Jestem tutaj 5 dni, a jeszcze tyle nie spacerowałem i nawet nie wiedziałem, że ten park tutaj jest. I tak przyjemnie z tobą spacerować..." Nieco nerwowo szukam zmiany tematu, który zresztą sam się napatacza: "O! choinka!" I to nie byle jaka...



...bo zrobiona z butelek po coca-coli.
Ostatnio dostałam link do artykułu odnośnie zakazu sprzedaży coca-coli, który miał zostać wprowadzony z okazji zakończenia kalendarza Majów i końca świata...

http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/coca-cola-bedzie-zakazana-w-boliwii/vn9bd

Zakaz nie został wprowadzony, a z obserwacji własnej widzę, że cola jest najpopularniejszym napojem w Boliwii (nie pepsi :P). Co więcej - The Coca-Cola Company wprowadziła na tutejszy rynek również inne napoje gazowane, w tym np. gazowany sok jabłkowy, a także wody mineralne!
Promuje się też całkiem dobrze, jak widać.
Co do Coca Colli, produkowanej z liści koki, to jeszcze się na nią nie natknęłam, ale może po prostu kiepsko szukam... A jak tylko znajdę, to oczywiście nie zawaham się spróbować :)

AKT III

Piasek wdziera się absolutnie wszędzie! Czuję, że mam go pełno w oczach, uszach, nosie... Ostro kłuje we wszystkie odkryte części ciała, auć auć auć ałałałała...
Nicu, tatuador, patrzy na mnie z odrobiną politowania - gdzie też ja go zabrałam! Co on się tak dziwi, przecież to tylko pustynia...! Fakt, piasek wszędzie, jest gorąco, woda się kończy (bo to kolejny dżentelman, którego trzeba napoić i wykarmić i jeszcze wszystko nosić, bo przecież nie będzie mi się chłopak w mój plecak pocić), droga powrotna daleka, ale jakie fantastyczne widoki! :D



Las Lomas de Arena to park regionalny, 16 km od Santa Cruz. Taka boliwijska Pustynia Błędowska. Wydmy przyrastają tu 12-15 m rocznie, stopniowo przysypując dżunglę. W porze deszczowej wyschnięte niecki napełniają się wodą, tworząc małe laguny, w których można się kąpać - teraz to są jeszcze ledwie sadzawki.

Nicu spotkałam wcześniejszego dnia, gdy włóczył się bez celu po placu - w Boliwii tatuaże nie są za bardzo popularne, poza tym w Santa Cruz jest kilka salonów z tatuażami. Zapytał czy może dołączyć się do spaceru - no, towarzystwem nie pogardzę. Czas z nim spędzony to naprawdę dobra szkoła hiszpańskiego, parę ładnych kilometrów żeśmy zrobili, a dodatkowa korzyść to taka, że ludzie nie zwracali uwagi na białą kobietę, tylko na wytatuowanego chłopaka z dredami, które nadają mu wygląd pająka :P



Następnego dnia dołączył do wyprawy na pustynię. A jeszcze kolejnego chiał jechać ze mną dalej. Ale kleił się za bardzo, noo... Gdy po raz kolejny dokonał mężnej próby zdobycia mojego corazon (choć pewnie i co inne zdobyć by chciał), zatęskniłam za samotną podróżą...

AKT IV

Godzina 7.00 rano. Chłopaki spalili się dość mocno poprzedniego dnia, śpią więc jeszcze słodko. Z jednej strony szkoda, bo chętnie pożegnałabym się z Diego - bardzo pozytywny i wyluzowany chłopak. Ale z drugiej strony wolałabym wymknąć się, zanim obudzi się Nicu... Zostawiłam jeszcze chłopakom przy drzwiach do ich pokoju małą pamiątkę z dopiskiem od siebie - i w drogę! Czas wyjeżdżać z tych tropików! Andy czekają :D

EPILOG

W zasadzie to moja podróż wybiega o kilka dni dalej niż blog i zamieszczam tego posta, będąc już na wysokości 2750 m n.p.m. :) Andy są fantastyczne... ale wszystko po kolei.
Piszę o tym teraz, bo przypadkiem dowiedziałam się o dość niezwykłym i magicznym miejscu, które wykracza poza mój przewodnik. Zamierzam zagubić się tam na kilka dni i wątpię, by był tam jakikolwiek zasięg czegokolwiek... Więc chwilowo na blogu zapanuje cisza :)

Do zaś!

1 komentarz:

  1. Hola! Co do choinki to nie wiem czy wiesz, że choinki zrobione z butelek są teraz na topie i są eko :) Szczegóły http://www.mmpoznan.pl/467859/2013/12/14/ekochoinka-z-butelek-juz-swieci-na-starym-rynku-zdjecia?category=news Trochę mam zaległości w czytaniu, ale mam zamiar to zaraz nadrobić. Pozdrawiam Kinga

    OdpowiedzUsuń