23 gru 2013

Potosi - w Królestwie Diabła

A Diabła można tu spotkać pod wieloma postaciami...

[15-17.XII]

CERRO RICO DE POTOSI - GÓRA, O KTÓREJ LOSACH DECYDUJE DIABEŁ

Siedzimy w półmroku: Willy - przewodnik, Alejandro - górnik, Benito z olbrzymim fallusem na wierzchu... i ja, i pomału przeżuwamy liście koki. Od powierzchni ziemi dzieli nas około 600 metrów w poziomie, kilkaset metrów w pionie i kilkanaście stopni różnicy w temperaturze - tutaj jest cieplej. Jedyne światło, jakim dysponujemy, to latarki zamontowane na naszych kaskach.


Willy jest dziś moim osobistym przewodnikiem, kierowcą i fotografem - z powodu niskiego sezonu turystycznego wyprawy do kopalni nie codziennie dochodzą do skutku, a jeśli już, to liczą 1-4 osób. Dawniej Willy sam tutaj pracował, ale odszedł w wieku 19 lat na prośbę swojej matki po tym, jak w ciągu jednego roku jego dziadek zginął w kopalni, a ojciec umarł na chorobę płuc.

Alejandro w kopalni pracuje już 24 lata. Zaczął w wieku 12 lat i pomału piął się w górę po kolejnych stopniach zaawansowania: najpierw wywoził wózkami kruszec ze sztolni na zewnątrz, potem ręcznie młotkiem wydobywał złoża, następnie były pierwsze próby wysadzania ścian dynamitem, aż w końcu nastał moment, gdy mógł drążyć korytarze specjalnym urządzeniem, ważącym kilkadziesiąt kilogramów, które opiera na swojej klatce piersiowej. Ostatnim stopniem zaawansowania jest objęcie funkcji szefa całej, kilkuosobowej ekipy.
Drążenie w ten sposób sztolni uważane jest za najcięższą pracę, najszybciej powodującą różnorakie zwyrodnienia zdrowotne, ale też najlepiej opłacalną (ok. 200 dolarów miesięcznie...). W kopalni krąży ponury żart, że ci, co pracują w ten sposób, zarabiają na życie drugiego męża swojej żony... Co najgorsze - jest to prawda.

Benito z kolei jest to jeden z bogów kopalnianych, Diabeł w swej istocie, mający strzec pracujących tu ludzi. Górnicy są bardzo przesądni - takich stworów jest tu znacznie więcej: na początku naszej wyprawy w głąb ziemi zawitaliśmy również u Jorge, u Jerzego. Obaj siedzą w tej samej pozycji, wyprostowani, z rękoma wyciągniętymi przed siebie i ogromnymi fallusami w wzodzie... Na głowę i ręce górnicy sypią im liście koki oraz polewają alkoholem 96%, by zyskać sobie ich przychylność w tej niebezpiecznej pracy - swoją dawkę koki i alkoholu otrzymuje również Pachamama, Bogini Ziemi. Jednocześnie należy wymówić modlitwę w języku keczua: daj mi dobry wzrok, bym mógł dojrzeć czyhające niebezpieczeństwa; daj mi dobry węch, bym mógł poczuć niebezpieczne gazy, wydobywające się z głębi ziemi; daj dobre czucie i siłę moim rękom, bym mógł znaleźć i wydobyć dużo wysokiej jakości kruszywa.
Sterczący w górę fallus oznacza siłę i męskość - kobiety nie mają prawa pracować w kopalni. Jeśli znajdzie się tu czyjaś żona lub córka, to Pachamama może być zazdrosna i zesłać nieszczęście na mężczyznę.



Siedząc i żując liście koki rozmawiamy o ciężkim życiu w kopalni. Najmłodsi pracownicy, wywożący złoża na zewnątrz otrzymują około 20 dolarów miesięcznie... Około - ponieważ wynagrodzenie zależy od ilości wydobytego kruszcu, nie od przepracowanych godzin (choć większa ilość przepracowanego czasu przekłada się na wynagrodzenie). Teraz, przed świętami, górnicy pracują nawet do 20 godzin na dobę - pieniądze są potrzebne na prezenty, jedzenie, świętowanie, czyli czas wolny, kiedy można sobie pozwolić na relaks i zapomnieć o podziemnym, kopalnianym życiu.

W kopalni są korytarze, do których nikt nie wchodzi. Można usłyszeć tam rozmowy, krzyki, czasem płacz... Tutaj zginęli ludzie w wyniku wybuchu, zawalenia się korytarza lub innych przypadkowych zdarzeń. Bywało również, że dusza górnika została zabrana przez Diabła, gdy ten spał - podczas snu ciało jest bezwładne, bezbronne, więc łatwo można duszę skraść i po jakimś czasie ciało górnika zostaje odnalezione martwe...

Wycieczki do wnętrza kopalni nie są ugładzane, nic nie robi się tutaj pod turystów. Kopalnia nie jest muzeum, jak nasza Wieliczka - nie ma tu stałych tras. Po prostu wchodzi się w środek miejsca pracy. Każdy uczestnik najpierw dostaje odpowiedni ekwipunek: ubranie ochronne, kalosze, kask z zamontowaną latarką i baterią przyczepioną do paska. Górników wspomaga się pewną "pomocą socjalną", czyli przynosi im się np. liście koki, papierosy, napoje, alkohol, dynamit. Buduje to też pewną więź z nimi, nie czują się jak w zoo, gdy robi się im zdjęcia i są bardziej skorzy do rozmowy.

Podczas odwiedzania kopalni nierzadko brodzi się w wodzie po kostki, przejścia mierzą czasami niewiele ponad 1 m wysokości, do niektórych komór trzeba się nieźle nawspinać.

Ale ciężka praca w ciemnościach, kurzu, czasem niepewności co do drążonego korytarza bardzo zbliża ekipę. Często zasiadają razem, żują kokę, która daje im siłę i pomaga w walce ze snem i wysokością, piją 96% alkohol z coca-colą lub bez, jeśli chcą pokazać, jacy to są męscy...
Willy mówi, że swego czasu oprowadzał 8 polskich górników z kopalni soli, nie pamięta której. Był zaskoczony ich reakcjami, gdy nie musiał tłumaczyć, co i jak, bo oni w swoim gronie komentowali pewne rozwiązania tutaj wprowadzane. I wtedy też doszli do wniosku, że wszystkich górników na świecie łączą dwie rzeczy: solidarność i zamiłowanie do alkoholu :)



POTOSI - MIASTO, KTÓRYM DAWNIEJ RZĄDZIŁ DIABEŁ: BIAŁY CZŁOWIEK

4065 m n.p.m. - ponoć drugie najwyżej położone miasto na świecie po La Paz.
Potosi jest zdecydowanie najbardziej niezwykłym miastem, w którym dotąd byłam w Ameryce Południowej. Choć nie jestem pewna, czy słowo "niezwykłe" jest tutaj do końca odpowiednie.

Pierwsze wrażenie było dość odpychające (zwłaszcza, że ciężko było znaleźć zakwaterowanie i ostatecznie wylądowałam w drogim i obskurnym hotelu). Ale historia tego miejsca ma w sobie coś, co przyciąga, pociąga... a jednocześnie sprawia, że człowiek nie do końca czuje się tu wygodnie - zwłaszcza biały człowiek.

To właśnie historia tworzy klimat tego miasta. Swego czasu Potosi było ponoć najważniejszym miastem na świecie, a to za sprawą srebronośnej góry Cerro Rico, która też jest najbardziej charakterystycznym elementem w krajobrazie miasta, gdyż jej stożkowaty kształt wznosi się nad nim na wysokość 4829 m n.p.m. W języku keczua nazwana została Sumaj Orcko - Święta Góra.



Gdy odkryto tu srebro w 1545 r., region bardzo szybko zaczął się bogacić, napływało coraz więcej osób (Hiszpanie przesiedlali tu też ludność z wiosek wyżynnych), aż w końcu zaludnienie Potosi było znacznie większe niż Londynu czy Paryża w tym samym czasie, a tym samym Potosi stało się największym miastem obu kontynentów amerykańskich. Do 1660 r. wydobyto tu 16 tysięcy ton (!) srebra, a do dziś 46 tysięcy.

Miasto w czasach kolonialnych zostało podzielone na dwie części: na bogate hiszpańskie centrum i biedne przedmieścia indiańskie; na niebo, gdzie się bawiono i używano życia oraz pieķło, gdzie umierano przy wydobyciu złóż w bardzo ciężkich, wręcz nieludzkich warunkach... Szacuje się, że za czasów kolonialnych w kopalniach zginęło 8 milionów Indian!

W XVIII w. miasto  podupadło, bo srebro niemal całkowicie zostało wydobyte. Jednak na przełomie XIX i XX w. rozkwitło na nowo, bo zaczęto wydobywać tu cynę.

Obecnie Cerro Rico jest mocno podziurawiona i od połowy w górę jest zakaz wydobywania czegokolwiek, gdyż sztolnie grożą zawaleniem. Dolna część natomiast jest nadal eksploatowana - głównie wydobywa się tu nadal cynk i cynę.

Miasto ma ciekawą kolonialną architekturę z kilkoma naprawdę pięknymi perełkami. Jest tu też kilka robiących wrażenie muzeów, np. dawny klasztor karmelitanek pod wezwaniem Św. Teresy. Przez prawie 2 godziny miałam tu swoją prywatną przewodniczkę, która świetnie opowiadała o dawnych zwyczajach i regułach tu panujących. Konwent został założony dla panienek z bogatych domów - zasadą było, że druga z kolei córka szła do zakonu, a wraz z nią oczywiście swgo rodzaju posag - w srebrze, złocie lub dziełach sztuki, stąd też zbiory są naprawdę bogate. Przekraczając próg klasztoru, dziewczyna już nigdy z niego wyjść nie mogła, a rodzina miała prawo ją jedynie usłyszeć przez 1 godzinę na miesiąc - ale nie widzieć. Surowe reguły panowały do początku lat 60-tych XX w.
Dzięki temu, że byłam jedyną zwiedzającą poruszyłyśmy też sporo tematów ogólnoboliwijskich i ogólnoświatowych :)

Kolejnym muzeum wartym zobaczenia jest tu Casa de la Moneda, będąca dawną mennicą państwową. Ogromne zbiory różnych monet, urządzeń do ich wyrabiania, kolekcja minerałów z całego świata, zbiory archeologiczne, dzieła sztuki itp.itd. Sama budowla robi wrażenie - 5 wewnętrznych dziedzińców, bodaj ponad 200 pomieszczeń. Tutaj też znajduje się pewien słynny obraz, La Virgen Cerro:


Obraz doskonale pokazuje przemieszanie chrześcijaństwa i wierzeń Indigena. Przede wszystkim Maryja - patronka miasta, ukazana w kształcie Cerro Rico. Jest tu też święta Trójca: gołębica nad głową Maryi... oraz Słońce i Księżyc z jej prawej i lewej strony. Dodatkowo przedstawiona jest tu historia odkrycia srebra (na "płaszczu" po lewej), a także jeden z przywódców inkaskich.


Potosi ma w sobie coś... zostałabym tutaj dłużej, gdyby nie to, że czas zaczął  mnie trochę gonić :)

Więcej zdjęć:
https://plus.google.com/u/0/photos/114482896135643526362/albums/5960372173508736049?authkey=CKyzyPK69_j6OQ


P.S. Jeśli kogoś niepokoi pojawiająca się tu koka, to uspokajam, że koka to nie kokaina... Liście koki stosowane są raczej leczniczo, zapobiegawczo, a przede wszystkim jest to element tutejszej kultury. O koce jeszcze wpis pewnie też będzie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz