19 gru 2013

Niedzielny targ w Tarabuco

Miało być bardzo tradycyjnie, ciekawie, dużo folkloru, muzyki, tańców, sporo rzeczy miało się dziać...

A padało co rusz i generalnie prócz kilku regionalnie ubranych ludzi i masy stoisk z najróżniejszymi produktami (lokalnymi i chińskimi), to nie za bardzo było tu co oglądać.

Choć faktycznie niektóre stroje warte były zobaczenia, zwłaszcza, że większość z nich nadal jest zdobiona tymi samymi geometrycznymi wzorami, które stosowane były przez Inków kilkaset lat temu.



Tarabuco położone jest ok. 60 km od Sucre. Wybrałam się tu razem z Danielem, Szwajcarem, który stwierdził, że Boliwia jest najbardziej zdezorganizowanym krajem, jaki w życiu widział :) Cóż, nie wszystko chodzi tu jak w szwajcarskim zegarku.
Najlepsze było to, że Daniel nie mówił po angielsku, ja nie mówię po francusku, więc rozmawialiśmy po "hiszpańsku" - z tym, że jego hiszpański ma już 3 miesiące, a mój nawet nie 3 tygodnie... Niewątpliwie dostarczyliśmy lokalsom sporą dawkę dobrej zabawy :P

Bardzo dobrze wspominam Sucre - niezwykle przyjemne miasto. Poza tym miałam tutaj też towarzystwo: prócz Daniela trochę czasu spędziłam z interesującym Brazylijczykiem, Barthaldem. Największy ubaw miałam, gdy oburzał się na to, że w Europie produkujemy cukier z buraków cukrowych, który jest niedobry i kiepsko się rozpuszcza :)) On na serio się tu oburzał - jego rodzina ma plantację trzciny cukrowej, więc wiedział, co mówi, a w temacie byliśmy oboje, bo moi rodzice z kolei uprawiają m.in. też buraki cukrowe. Ot, wymiana informacji i spostrzeżeń dwóch wieśniaków :P
P.S. Następny wpis będzie nie wcześniej niż w poniedziałek/wtorek. Spokojnie - tym razem nie jadę sama, choć prawdopodobnie na miejscu pilota :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz