31 sty 2014

Wszystko, co dobre...

Od koczowania w Aplao minelo sporo czasu, a wraz z nim przygody w Dolinie Wulkanow, przejazdzka konno, szlajanie sie z kowbojem w poszukiwaniu drogi do wodospadow, 6 godzin na pace kamionety, wizyta w najwiekszym kanionie swiata, wesoly autobus z lokalsami, dotarcie na wybrzeze, wygrzanie w sloncu tylka (i lekkie przysmazenie tego i owego), przelot samolotem nad tajemniczymi liniami w Nasca, randka z Peruwianczykiem, nocleg w namiocie na pustyni, sandboarding, plywanie lodzia po oceanie, kapiel z pingwinami, zawitanie do zatoki z lwami morskimi, kolacja, ktora oburzylaby niejednego milosnika zwierzat domowych... oraz w koncu powrot w Andy.



Ale o szczegolach juz tutaj raczej nie przeczytacie, podobnie jak tez zbyt wiele zdjec nie dane Wam bedzie obejrzec. Dzis w Ayacucho w hostelu ukradziono mi tablet (na ktorym pisalam i na ktorym mialam zdjecia), 2 ladowarki (do telefonu i baterii) oraz... buty trekkingowe (kilkumiesieczne Hanwagi). Kiedy? Jak? Prawdopodobnie w ciagu 3 minut, gdy bylam w toalecie.

Bloga przenosze do zeszytu  - dotad pisalam na tablecie w miedzyczasie, teraz na pewno nie bede przesiadywac w kafejkach, zeby to nadrabiac.

Jak to mowia: co Cie nie zabije... Ale jest mi szalenie przykro. Zwlaszcza ze wzgledu na utrate 14 GB zdjec. Coz, takie zycie.

Planow nie zmieniam, jutro jade na 2-dniowy trekking. Tylko jeszcze nie wiem, czy wziac ze soba tenisowki czy sandaly...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz