17 kwi 2016

Waranasi - święte miasto nad Gangesem

W Gangesie robi się niemal wszystko - pierze ubrania, myje naczynia, kąpie się, pływa łódkami, chłodzą się w nim krowy i byki, załatwia się tu potrzeby fizjologiczne, a nad tym wszystkim nieustannie wznosi się dym palonych obok zwłok...

W Indiach wierzy się, że śmierć, która przyjdzie w Waranasi, zapewnia osiągnięcie mokszy, czyli rodzaju zbawienia, nirwany, kończącej proces reinkarnacji, czyli nieustanny cykl narodzin i śmierci. Ściągają tu zatem rzesze pielgrzymów, ale i bezdomnych oraz wdów, którzy na stałe wpisują się w specyficzną atmosferę miasta.



***

Waranasi, znane także jako Benares, jest jednym z najstarszych wciąż zamieszkanych miast na świecie. Przybywający tu wierni nazywają je Kaśi, „światłe”, czyli Miasto Światła, które miało być założone przez Sziwę. Już od VI w. uważane jest za jeden z głównych ośrodków religijnych, za tzw. tirth, czyli miejsce przejścia, gdzie wierni mogą łączyć się ze sferą boskości, a sami bogowie zstępują na Ziemię.

Miasto jak miasto, ale w rejonie ghatów, czyli schodów wychodzących na Ganges, oraz w plątaninie uliczek tzw. Starego Miasta panuje dość wyjątkowa atmosfera, której nie dało się tak odczuć w żadnym innym miejscu w Indiach. Wpływa na to przede wszystkim paradoks widoczny na każdym kroku: na ghatach palone są zwłoki na stosach, ale zaraz obok nich z tej samej wody, do której wrzucane są prochy, korzystają mieszkańcy i pielgrzymi (oraz zwierzęta) w swoich codziennych czynnościach.




Hindusi wierzą, że wody Gangesu to amrita, czyli nektar nieśmiertelności, który przywraca żyjącym czystość, a zmarłym przynosi zbawienie. Skażenie wody jednak jest dość znaczne, co wynika z powyżej wspomnianego użytkowania, jak i ze ścieków, które spływają do wody z fabryk w okolicach Waranasi. Podobno to, że nie wybuchła tu jeszcze żadna epidemia, związane jest z pewnego rodzaju bakteriami czy substancjami, które naturalnie występują w Gangesie.

Słynne kamienne ghaty, na których dzieje się codzienne życie, powstawały w XVIII i XIX w. Nad nimi wznoszą się liczne pałace, pawilony i świątynie, z których wiele budowanych było dla bogatych Hindusów, chcących dokonać żywota nad Gangesem. Obecnie część jest w ruinie, a część zamieniona na mieszkania oraz guesthousy.







Głównym ghatem krematoryjnym jest Ghat Manikarnika, gdzie nieustannie przybywają kondukty pogrzebowe. Dookoła znajdują się stoiska z drewnem – na spalenie bliskiej osoby zmarłej na stosie nie wszyscy mogą sobie pozwolić, ponieważ cena drewna jest dość wysoka. Najubożsi zostają spaleni w krematoriach elektrycznych.





Zdjęć robić tu nie wolno (powyższe zostały zrobione za pomocą zoom z większej odległości), co jest zresztą zrozumiałe. Niemniej miejsce przyciąga licznych gapiów, choć to głównie obcokrajowcy zachowują tu ciszę i powagę, bo lokalsi jakoś luźniej do tego podchodzą. Cisnęłoby mi się nawet na usta wyrażenie "atmosfera piknikowa", ale to też z kolei przesada w drugą stronę.

W każdym razie akt palenia zmarłych nie ma w sobie nic z naszych pogrzebów. Nikt nie płacze, nikt nie rozpacza, a zmarłego wiezie się wcześniej wozem, z którego krzyczą i śpiewają rozweseleni krewni:


Kobiety nie mają wstępu na taką ceremonię.

Drugim Ghatem krematoryjnym jest Ghat Hariśćandra:



Dla obcokrajowców jest to dość przyciągający widok - u nas nie zobaczy się wystającej z ognia piszczeli zakończonej pomarszczoną i skręconą wskutek ognia stopą czy zwęglonej twarzy... (tę stopę do dziś mam przed oczami na hasło "ghaty").

Kręcą się tu też oszuści, którzy najpierw zaprowadzają obcokrajowca w dobry punkt widokowy, dają mu się naoglądać, a potem zaczynają gadkę o procesie kremacji itd., kończąc tym, że pracują w lokalnym hospicjum i można na ich ręce złożyć dotację na drewno dla osób, którzy nie mogą sobie na kremację pozwolić. Wikitravel ostrzega przed tego rodzaju kłamstwami, więc nawet nie wdawałam się w jakiekolwiek dyskusje, choć chciałoby się zapytać, co na takie oszustwa dzieje się z karmą tego człowieka.

Ghaty ciągną się na ok. 4 km i znacznie różnią się między sobą - zarówno architekturą, jak i przeznaczeniem.

Ciekawy jest Ghat Praczy (Dhobi), gdzie pranie rozwieszane jest na sznurkach i rozkładane na stopniach czy pochyłościach terenu:




Bardzo popularnym i chyba najczęściej odwiedzanym ghatem jest Ghat Daśaswamedha, gdzie w ciągu dnia odpoczywa się pod bambusowymi parasolami i gdzie można też skorzystać z oferty masażu, a nawet golenia:



Wieczorami natomiast odbywa się tu ceremonia ku czci Gangesu, gdzie kapłani wykonują swego rodzaju rytualny taniec z ogniem:





Można też wynająć łódkę za niewielkie pieniądze (100 Rs/godz) i obejrzeć ghaty z perspektywy Gangesu. 






Warto pokręcić się też po Starym Mieście, które tworzy labirynt wąziutkich uliczek z kapliczkami, świątyniami, bazarami.




W Waranasi znajdują się też oczywiście liczne świątynie, ale jakoś odwiedzania świątyń miałam już dosyć... Weszłam tylko do jednej, Vishvanata, tzw. Złotej Świątyni, choć uważam, że towarzyszące temu szaleństwo nie było tego warte. Przede wszystkim nie wolno wchodzić z plecakami, aparatami fotograficznymi i wieloma innymi rzeczami, które należy zostawić w schowku przed wejściem. Ale do wejścia konieczne jest posiadanie paszportu! 

Następnie przechodzi się przez bramkę i kontrolę bezpieczeństwa - kobietom strażniczka maca nawet biustonosze, sprawdzając czy czegoś tam nie wnoszą. Mnie tu oszczędziła...

Generalnie brak jest informacji, gdzie można wejść, a gdzie nie i jaka jest tego procedura (do głównego sanktuarium obcokrajowcy nie mają wstępu, ale ciężko ocenić, gdzie jest jego wejście).

W każdym razie należy odnaleźć niszę, gdzie siedzi dwóch panów - jeden czyta gazetę, a drugi wpisuje każdego gościa do księgi, spisując wszelkie dane z paszportu i wizy indyjskiej. Trza się nastać, zwłaszcza, jeśli przyjdzie przewodnik jakiejś grupy i ma tych paszportów 15 czy 20.
Następnie znowu przechodzi się kontrolę i wchodzi się na dziedziniec, gdzie ludzie siedzą, modlą się, składają ofiary, medytują, facet pracuje z wiertarką, a żołnierz chodzi z karabinem i cmoka na białe turystki...
Opuściłam ten przybytek po 2 minutach (nie licząc czasu na formalności związane z wejściem), zabierając po drodze pozostawione gdzieś z boku klapki, które zostały w międzyczasie zalane jakimś nieokreślonym płynem.

Waranasi pozostawia na pewno duże wrażenie na odwiedzających i wydaje mi się, że można je uznać za taką kwintesencję indyjskości, cokolwiek by się pod tym wyrażeniem miało kryć.

Na koniec kilka fotek, bo miasto jest wyjątkowo fotogeniczne i dostarcza mnóstwa tematów do zdjęć.

Linga (symbol Sziwy) znajduje się niemalże na każdym kroku - również w formie malowideł na ścianach: 


Krów, byków oraz baranów czy kóz jest na ghatach cała masa:

  



Wśród pielgrzymów licznie zjeżdżają tu sadhu, czyli swego rodzaju hinduscy mnisi:




Bardzo publiczna toaleta naścienna (dla kobiet na ghatach można znaleźć metalowe budy, zrobione z samych ścian, gdzie mocz płynie po betonie; w jednej z takich bud spał facet):


W dzień jest niesamowicie upalnie, więc każdy skrawek cienia wykorzystywany jest przez mieszkańców Waranasi, turystów oraz zwierzęta:


Naprawdę można tu spotkać najróżniejsze typy z najróżniejszymi akcesoriami...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz