5 kwi 2016

Jalgaon - Sanchi - Jhansi

W stanie Madhja Pradeś znajdują się dwa miejsca, które zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO: kompleks świątyń z erotycznymi rzeźbami w Khajuraho oraz Sanchi, zawierające zespół buddyjskich stup. Ten drugi jest niewielki i można go zobaczyć w przeciągu 1,5-2 godz., a że w szerszej okolicy jest niewiele innych atrakcji, więc dla mnie stał się on dobrym kilkugodzinnym przystankiem na raczej mało przyjemnej trasie…



JALGAON

Do Jalgaon (Dźalgawn) z Ajanty zajechałam wieczorem. Tutejszy krótki pobyt rozpoczęłam od zaszycia się w kącie dworcowym, by obmyślić plan dalszej trasy i zarezerwować bilety, bo czas w Indiach jakoś podejrzanie się kurczył i trzeba było dobrze się rozplanować, by zobaczyć ostatnie top zabytki…

Pociąg do Bhopalu miałam dopiero o 2 w nocy, więc stwierdziłam, że zamiast koczować na peronie, znajdę sobie jakąś tanią klitkę, by się wykąpać i nieco przedrzemać do tego czasu. Wyrażenie „tania klitka” jest jak najbardziej odpowiednie w odniesieniu do miejsca, w którym ostatecznie wylądowałam (po raz kolejny w kilku noclegowniach odmówiono mi noclegu, bom obcokrajowiec).

Jedną z rzeczy, o których czytałam przed przyjazdem do Indii i których się obawiałam, było swego rodzaju obmacywanie czy też dotykanie przez Hindusów, które jest ponoć utrapieniem wielu białych turystek. Ja – jak dotąd – niczego takiego nie doświadczyłam (no, może z 2 razy zdarzyło się, że jakiś facet specjalnie szturchnął mnie na ulicy). W Jalgaon natomiast, gdy czekałam na dworcowej ławce, przysiadł się obok jakiś facet i niby przypadkiem trącał mnie w łokieć… Odsunęłam się, na ile się dało, ale gdy ten dotknął mojego uda (!), to aż wstałam. Do wyboru miałam jeszcze strzelić mu w łeb. Kiepsko wychodziło mu udawanie, że to niby podczas snu...

W zasadzie miałam bilet do Bhopal, ale jeszcze przed odjazdem pociągu zorientowałam się, że wygodniej będzie dojechać stację dalej (do Vidisha), skąd miałam tylko 10 km do Sanchi. Na dworcu powiedziano mi, że bilet może zmienić tylko konduktor w pociągu, ale ten nie pojawił się przez całą noc. W Bhopal zwolniłam moją miejscówkę i usiadłam w korytarzyku. Konduktor pojawił się na horyzoncie dopiero, gdy pociąg zwalniał przed stacją w Vidisha. Teraz wyszłoby głupio, że jestem bez biletu, a gdyby jakikolwiek wypisywać, to już bym nie zdążyła wysiąść. Ciut bezczelnie więc przemieściłam się wagon dalej, by uniknąć spotkania z konduktorem... :P



SANCHI

Kompleks stup buddyjskich był całkiem dobrym miejscem na kilkugodzinną przerwę w długiej podróży. Dobrym - choć niekoniecznie aż tak przyjemnym, bo prośby o foto pojawiały się średnio co 4 minuty: co usiadłam, to łowcy selfie już się czaili. I to do tego stopnia, że rodzice chcieli zmusić swoją wrzeszczącą córkę, by stanęła obok mnie (nie pytając „głównej gwiazdy” o zgodę), a chcąc obejrzeć drugą stronę jednej z bram, zastałam tam dziewczynę robiącą zdjęcie komuś innemu – ta, gdy mnie ujrzała, od razu skierowała telefon w moją stronę. Ot tak, na bezczela. Jak weszłam pod bramę, tak wyszłam.

Ale do rzeczy :) Kompleks buddyjski powstał w III w. p.n.e. Tutejsza Wielka Stupa uważana jest za najwspanialszy zabytek buddyjski w Indiach i góruje nad pozostałościami innych stup i ruinami klasztorów. Zespół budynków był stopniowo rozbudowywany do czasu, gdy buddyzm został wyparty przez hinduizm i miejsce zostało opuszczone.
W połowie XIX w. jeden z brytyjskich poszukiwaczy przygód, sir Alexander Cunningham, wykopał tu dwie skrzynki z relikwiami opatrzonymi imionami dwóch najważniejszych uczniów Buddy: Śiariputry i Maudgaljajana. Zdarzenie to przyrównano nawet do odnalezienia grobów Piotra i Pawła i spowodowało ono ponowny wzrost popularności Sanći, które stało się centrum buddyjskich pielgrzymek.

Ruiny były w opłakanym stanie do czasu ich renowacji w 1. poł. XX w., gdy odbudowano część kompleksu oraz zbudowano muzeum do pomieszczenia obiektów, które nie wyjechały statkami do Anglii czy Delhi…




Najwspanialszymi dziełami są tu cztery torany, czyli bogato rzeźbione bramy, prowadzące do Wielkiej Stupy. Zdawałoby się, że każdy ich fragment pokryty jest płaskorzeźbami przedstawiającymi zwierzęta, ludzi, półbogów i liczne symbole. Większość reliefów dotyczy życia Buddy (i jego 6 poprzednich wcieleń) oraz rozpowszechniania wiary buddyjskiej przez władcę Aśokę, który ów kompleks założył.







Podobno najsłynniejszą rzeźbą całego zespołu jest pełna zmysłowości salabhandźika, czyli nimfa leśna czy też bogini płodności, przechylająca się z jednego z kapitelów:


Na ogrodzonym terenie znajduje się kilka innych obiektów: część odbudowana, choć większość w formie zachowanych ruin:






Według mojego, nieco starawego już, przewodnika wynika, że w dół można wrócić inną ścieżką, więc znalazłam takową, bardzo porządną, kamienną i nią ruszyłam do wioski. A tu na końcu niespodzianka: płot :P Wracać, rzecz jasna, nie miałam zamiaru. Można było pod płotem się przecisnąć, ale ja skręciłam w małą ścieżynę przez krzaki aż doszłam do murku tuż przy ulicy i - jakby nigdy nic - po prostu go przeskoczyłam. Nawet w końcowej fazie widział mnie strażnik, ale słowa nie powiedział :P

Ani w Sanchi ani w Vidisha nie znalazłam sensownego miejsca, by coś zjeść, więc zakupiłam pakiet ciastek i z powrotem do pociągu... To „z powrotem do pociągu” było nie lada wyzwaniem, bo na stacji tradycyjnie mężczyźni wskakiwali do wagonów jeszcze w trakcie biegu pociągu – z moimi dwoma plecakami nie miałam szans tego powtórzyć (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo później się okazało, że jednak da się :P).

Tłum ludzi był niesamowity, nawet nie pchałam się do wnętrza wagonu, bo potem mógłby być problem, by w ogóle z niego na swojej stacji wysiąść. Dojrzała mnie jednakże kobieta, która siedziała na półce na bagaże i zaprosiła do siebie :P



Ubaw miałam po pachy :D Później jakoś się przerzedziło i nawet zdobyłam normalne miejsce siedzące. 
Po jakimś czasie wszczęła się sroga awantura, którą wywołała młoda dziewczyna (ubrana nietradycyjnie, w spodnie i elegancką bluzkę). Okazało się, że był to wagon tylko dla kobiet – ta więc chciała pozbyć się stąd wszystkich facetów. Nikt jej nie słuchał, kobiety też ją olewały aż do czasu, gdy ta poszła na skargę do konduktora. Ten nie przyszedł od razu, ale babki tłumnie się na nią rzuciły! Aż mi jej żal było.  
W końcu na którejś stacji przyszedł konduktor z wielkim i grubym kijem i wyrzucił wszystkich mężczyzn (no, oprócz 2, którzy schowali się w toalecie), w związku z czym wagon opuściło kilka rodzin, by się z ojcami czy mężami nie rozdzielać - w tym ojciec z synem z amputowanymi nogami...

Zrobiło się aż pusto :P

Nie na wiele to się jednak zdało, bo na następnej stacji - Jhansi, gdzie wysiadałam - tłumy facetów wskakiwały jeszcze przed zatrzymaniem się pociągu i to tak, że aż sama miałam duży problem, by wysiąść i musiałam wyskakiwać w biegu, bo inaczej wciągnęliby mnie w głąb z powrotem...

To, co wyrabiało się na tej stacji, przechodziło europejskie pojęcie porządku dworcowego - istne szaleństwo, brutalne przepychanie się, wrzaski…



Liczyłam, że znajdę jakiś nocleg blisko dworca, ale że ten stoi na uboczu miasta, to nie było to takie proste. W końcu skorzystałam z oferty tuk-tukowca, który za śmieszne pieniądze obiecał zawieźć mnie do taniego i oddalonego o 1 km hotelu o nazwie A, ale zawiózł 3 km dalej do hotelu B, gdzie pierwsza zakrzyknięta kwota za nocleg wyniosła 2 tys. rupii. Oczywistym było, że koleś jest w zmowie z recepcjonistą i dostanie kasę za przywiezienie mnie. Byłam trochę na przegranej pozycji, bo późno (już ok. 21.30), ciemno, pewnie niezbyt bezpiecznie. Już lepiej było zostać na dworcu...
Pogodzona z tym, że wraz z opłatą za pokój zapłacę prowizję dla tuk-tukowca, wynegocjowałam ¼ pierwszej ceny, weszłam do pokoju, umyłam się w wiaderku wody (brak prysznica), zjadłam co nieco - i padłam...

Pobudka o 5.15, by zdążyć na pociąg do Khajuraho. Nowy dzień - nowe przygody :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz