15 mar 2016

Hajderabad i twierdza Golkonda

- Excuse me, madame! Czy możemy zrobić z panią wywiad? Kręcimy film promocyjny dla Ministerstwa Turystyki i chcielibyśmy by powiedziała pani, co najbardziej lubi w Indiach.
Ale sobie wybrali... No, może i zrozumiałe - żadnego innego białego nie ma w promieniu ładnych kilkunastu kilometrów, bo jeśli ktoś pojawia się w Hajderabad, to raczej ogląda jedynie twierdzę Golkondę, a w centrum pojawiają się jedynie najwytrwalsi.

Co lubię w Indiach? Na ten moment było to ciężkie pytanie, bo jako samotna biała kobieta w muzułmańskim mieście nie czułam się zbyt dobrze, zewsząd nagabywana i obcmokiwana natykałam się na głupie uśmieszki, a chwilę wcześniej wyłudzono ode mnie pieniądze - generalnie byłam zatem umęczona i spokoju zaznać mi tu nie dano. Był to po prostu moment, gdy jednym tchem potrafiłabym powiedzieć, czego w Indiach nie znoszę...


***

W zasadzie w pierwotnych planach Hajderabad nie był w ogóle brany pod uwagę, ale jakoś tak wyszło, że było mi tu ciekawiej (choć dalej) po drodze (do wyboru był jeszcze Bangalore, ale tu zupełnie mnie nie ciągnęło).

Zaczęło się dość niewinnie - w mieście standardowo żadnych białych wokół, choć sądziłam, że akurat w Hajderabadzie (jednym z większych miast Indii) biali jednak będą. 
Zatem białych żadnych, wszyscy się przyglądają, bo nie dosyć, że biała, to jeszcze kobieta i samotna, a miasto ma charakter muzułmański.

Od wyjścia z dworca co 1,5 m (dosłownie - czasem nawet częściej) nagabywali mnie tuk-tukowcy (taksówkarze z motoriksz). Nawet na nich nie spogladając, kręciłam przecząco głową, chyba że z tej chęci służenia niemal na mnie wjeżdżali. Z kierowcami jest tak, że wtedy, gdy chcesz przejść ulicę i skupiasz się na tym, by przemknąć się jakoś niepostrzeżenie i w miarę bezpiecznie (co na indyjskich ulicach nie jest łatwe i zdecydowanie trudniejsze niż na ulicach Sajgonu w Wietnamie), to ci podjeżdżają pod nos albo niemal wjeżdżają na stopę - i to w najmniej odpowiednim momencie, bo akurat wtedy, gdy zrobiło się trochę luźniej i dałoby się przejść!...

Sama rzadko korzystam z ich usług z tej prostej przyczyny, że lubią zawyżać ceny dla białych, a poza tym - skoro mogę zapłacić 10 Rs za autobus zamiast 100 Rs za tuk-tuka, to po co przepłacać? ;)

Mając już dosyć miast, wydostałam się na jego obrzeża, by zobaczyć imponującą (i jedną z największych tego typu budowli w Indiach) twierdzę Golkonda. Kompleks stanowił siedzibę władców regionu w XVI w., którzy tutaj utworzyli swoją stolicę - zanim przeniesiono są do Hajderabadu. Cały teren jest ogromny, zajmuje ok. 4 km kwadratowe, a główna jego część jest biletowana. Tutaj już kilkunastu białych turystów też się zjawiło.




Wycieczka w południowym skwarze, w temperaturze przekraczającej 40 stopni, z kamieniami, od których bił dodatkowy gorąc, była dość wymagająca :P, ale miała okazać się późniejszą tradycją, bo jakoś tak wychodziło, że jeśli było gdzieś pod górę, to zazwyczaj w okolicach południa...






Facet sprzedający bilety w autobusie powrotnym do miasta był jakiś dziwnie nadpobudliwy. Nawiązał ze mną dziwaczną rozmowę o najróżniejszych rzeczach, tradycyjnie także o mężu i dzieciach. Poradził - skoro dzieci nie mam - by modlić się do hinduskich bóstw, którzy z pewnością mi wówczas pomogą... Już nawet nie to, co mówił, ale sposób jego wyrażania się był co najmniej odpychający, wszyscy nam się intensywnie przyglądali, aż miałam ochotę wysiąść po drodze.

Ostatecznie trafiłam w rejon Ćarminar (Czterech Minaretów), łuku triumfalnego wystawionego tu pod koniec XVI w. po zakończonej epidemii. Na jego górnym tarasie znajduje się punkt widokowy.


Blisko wybudowano ponoć szósty największy w Indiach meczet, Mecca Masdźid (koniec XVI w.).




Na wejściu przepasano mnie cudną różową firaną...


...a potem zdecydowanie niewygodną "pieczę" nade mną przejął jakiś lokals, "oprowadzając" mnie przez 5 minut, a następnie - po zaprowadzeniu w kąt kompleksu - żądając za to zapłaty. Wyciągnęłam 30 rupii, uważając, że na tutejsze standardy to aż nadto, zwłaszcza, że na nic się nie umawialiśmy, o nic go nie prosiłam i raczej był mi zawadą niż przewodnikiem. A ten mówi, że chce 50 rupii! - nie dla siebie, oczywiście - dla sprzątaczek. 
Babcia od "pilnowania" papuci też żądała 5-krotnej kwoty za zostawienie butów i wszczęła awanturę, jak zostawiłam jej tylko 2-krotność stawki... :P

Na Ćarminar nie weszłam z prostego powodu:


Podobnie ominęłam Muzeum:


Naprawdę rozumiem i jako biały turysta mogę zapłacić kwotę 2-3-krotnie większą tego, co lokalsi, ale jeśli cena jest 20 razy większa, no to sorry... Coś tu nie halo.

Zwłaszcza, że ja za bycie gwiazdą filmową żadnych pieniędzy nie żądałam :)) Przyczepili się tu do mnie filmowcy, mówiąc, że kręcą film promocyjny o Indiach dla ministerstwa kultury czy turystyki i chcieliby poznać moją opinię o tym kraju - w sensie, co lubię: indyjską muzykę? indyjskie wesela? filmy Bollywoodu?...
Wyszła z tego niezła komedia... Cała ulica jakby nagle się zatrzymała, tłum wokół się zebrał, a ja akurat byłam w takim nastroju, że więcej rzeczy bym wymieniła, które mi się w Indiach nie podobają i mnie drażnią :P
Film bollywodzki obejrzałam przed wyjazdem jeden... Umęczyłam się srogo, bo trwało to to ponad 3 godziny, choć kwestie muzyczne często przesuwałam do przodu, bo to już było ponad moje siły. Wniosków zbyt wielu nie wyciągnęłam i do dziś nurtuje mnie kim był tytułowy "Josh", skoro żaden z bohaterów nie miał tak na imię... 
Mówię więc szczerze facetowi, że bollywodzkich filmów nie oglądam i generalnie daję mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na żadne wywiady. Ale ten płaszczy się przede mną, uśmiecha, prosi rozpaczliwie, podrzucając różne tematy: ludzie, krajobrazy, zabytki, religia, aż na sari kończąc (sari - ubiór kobiecy z kilkumetrowego materiału, który przewiązywany jest wokół ciała).
- Powiesz tylko, że lubisz sari - i tyle!
Uff... Dorzuciłam coś od siebie, że Indie są "colourful", że jedzenie dobre, że dużo słońca :P I że sari ładne, nawet jedno w domu mam (nie szkodzi, że ze Sri Lanki).
Ubaw po pachy :))

Ale już po kilku minutach tę chwilową poprawę absurdalnego  humoru zepsuł mi kolejny sprzedawca, krzycząc za mną "bejbi". Bezczelny palant.

Z nieukrywaną ulgą powróciłam na dworzec, by czekać na nocny pociąg...




3 komentarze:

  1. To co, wracasz do kochanej Polski? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno do zimnej :P

      Usuń
    2. Na Święta zapowiadają między 13 a 16 stopni :D

      Usuń