23 gru 2016

Dom Cesara Manrique, Ogród Kaktusowy i trzy jaskinie

Zacznijmy od początku... :)

22-23.10.2016
Na Lanzarote znaleźliśmy się późnym popołudniem. Do Arrecife dojechaliśmy lokalnym autobusem (1,40 euro), choć - dość kiepsko zorientowani - wysiedliśmy nie na głównym dworcu Estacion de Guaguas, lecz na mniejszym Intercambiador, więc trochę musieliśmy przedreptać do centrum.

Pierwszy nocleg z namiotem zaplanowaliśmy gdzieś w okolicy drogi rowerowej pomiędzy Arrecife i Tahiche. Na satelicie mapy Wujka Googla wypatrzyliśmy wcześniej kilka niezłych zagłębień lawowych, gdzie można było się swobodnie przed wzrokiem innych schować.

Po drodze zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy w Hiper Dino na głównej ulicy handlowej miasta i wyruszyliśmy poza Arrecife. Okazało się, że nasza mapa papierowa jest już dość nieaktualna, bo drogi i skrzyżowania (i płoty wokół nich) dość się rozrosły, ale w miarę sprawnie odnaleźliśmy przejście i drogę rowerową. Było już ciemno, więc trzeba było dość szybko zlokalizować sensowne miejsce pod namiot - i takież znaleźliśmy około 20 m od drogi, tuż pod ścianą ze skał:


Rano można było obejrzeć okolicę, w której zacumowaliśmy na noc :)




Trochę obawiałam się - ja, zmarzluch - że noc będzie zimna, jednak temperatura była bardzo sympatyczna i bielizna termo z długimi nogawkami i rękawami w zasadzie w ogóle się nie przydała podczas wyjazdu (użyłam jej dopiero po powrocie do Polski i dojazdu z Wawy do Krakowa...).

Ruszyliśmy zatem w stronę Tahiche, gdzie odwiedziliśmy dom Cesara Manrique'a. O samym artyście pisałam już nieco we wpisie ogólnym o Lanzarote, więc tu słów kilka jedynie o obiekcie (wstęp 8 euro).

Dom o nazwie Casa Taro de Tahiche został wkomponowany w pola zastygłej lawy, a zwłaszcza w lawowe bąble, czyli swego rodzaju jaskinie. Mamy tu kilka pomieszczeń, które zostały urządzone w zgodzie z naturą, tzn. nie tylko przy wykorzystaniu zagłębień w lawie, ale też z otworami na zewnątrz czy drzewkami rosnącymi pośrodku pomieszczenia.







Wewnątrz znajduje się także wystawa prac zarówno Manrique'a, jak też i innych artystów, np. Miro, Tapiesa, a nawet Picassa:



W jednym z pomieszczeń lawa "wchodzi" do środka:


Białe domy niesamowicie odznaczają się na polach czarnej lawy:


Sama lawa zresztą, moim zdaniem, wygląda jak... krowie łajno.


(Plecaki zostawiliśmy na zapleczu sklepiku z pamiątkami - dzięki uprzejmości sympatycznego pracownika :) )

Dalej chcieliśmy dojechać do Ogrodu Kaktusowego (Jardin de Cactus) w okolicy miejscowości Guatiza. Wstępne plany zakładały łapanie stopa, ale akurat za 10 minut miał jechać autobus w tamte strony, więc rzecz sobie trochę ułatwiliśmy.

Sama atrakcja również zaprojektowana została przez Cesara Manrique'a.
Żeby było ciekawiej, to przed wejściem stoi już taki 8-metrowy kaktus... zrobiony z blachy :P


Ogród powstał wewnątrz dawnego kamieniołomu. Wśród lawy oglądać tu można prawie 10 tys. kaktusów (w tym 1,5 tys. gatunków). Jest tu również tradycyjny wiatrak do mielenia gofio (mączki kanaryjskiej robionej z różnych zbóż).





Kolejnym zaplanowanym punktem (tego dnia nasze plany wyjątkowo gładko się realizowały :) ) było Jameos del Agua i Cueva de los Verdes, dwie najbardziej znane jaskinie na wyspie. Sprzed ogrodu próbowaliśmy łapać stopa, ale coś wyjątkowo kiepsko szło. Mając jeszcze pół godziny do kolejnego autobusu, postanowiliśmy otworzyć małą kuchnię polową na przystanku :P - toż była to godzina obiadowa!

Autobus dowiózł nas do Punta de Mujeres (za miejscowością Arrieta), małej rybackiej wioski z kilkoma pensjonatami. Miejsce nawet dość przyjemne, choć - jak wiele miejscowości na Lanzarote - nieco wymarłe.




Stąd ruszyliśmy ścieżką prowadzącą przez Malpais de la Corona do Jameos del Agua. Malpais to dosłownie "zła ziemia, zła kraina", a jest to po prostu teren zalany przed tysiącami lat lawą z wulkanu La Corona (na którym byliśmy następnego dnia). Na takim obszarze pomału zaczynają pojawiać się porosty i niewielkie krzewy zwane tabaibas.


Jameos del Agua jest częścią najdłuższego tunelu wulkanicznego na Lanzarote, który został "wydrążony" przez gorącą lawę. Taki tunel powstaje wtedy, gdy w wyniku zetknięcia się z powietrzem górna część lawy zastyga w lawową skorupę, pod którą nadal płynie gorący materiał. Tutejszy tunel powstał po wybuchu wulkanu La Corona 4 tys. lat temu i liczy sobie ponad 6 km, z czego 1,5 km znajduje się pod dnem morza. Udostępnione do zwiedzania są 2 jaskinie: Jameos del Agua oraz Cueva de los Verdes. (Trzecią jaskinię sami sobie zwiedziliśmy, nocując u jej wylotu :P)

Urządzenie wnętrza Jameos del Agua to kolejne dzieło Cesara Manrique'a. Jest to ciąg kilku grot, w których powstały kawiarnie, bary, restauracje, sala koncertowa oraz basen. Wewnątrz jest także jeziorko zamieszkane przez tysiące malutkich białych krabów.








Na górze obiektu znajduje się także Casa de los Volcanes, czyli Muzeum Wulkanologii.

W ciągu dnia niebo było dość zachmurzone, ale o tej porze ewidentnie było widać, że pogoda się zmienia - na horyzoncie pojawił się deszcz. Ruszyliśmy do położonej około 1,5 km dalej Cueva de los Verdes, gdzie dopadła nas dość intensywna, choć krótkotrwała, ulewa.



Cueva de los Verdes zwiedzana jest z przewodnikiem, który opowiada o miejscu w j. hiszpańskim i angielskim. Sama grota została udostępniona turystom w latach '60-tych ubiegłego wieku, a trasa prowadzi przez około 2-kilometrowy odcinek jaskiń i korytarzy, dość efektownie oświetlonych.




Całe przejście trwa około godzinę. Zobaczyć tu można także salę koncertową, choć największą atrakcję stanowi złudzenie optyczne uzyskane dzięki małemu jeziorku:


Tunel, znajdujący się w górnej części powyższej fotografii, odbija się w wodzie, co daje złudzenie kolejnego, niżej położonego tunelu. Złudzenie jest bardzo realistyczne, a przewodnik odprawia tu niezłą szopkę, zakazując najpierw robienia zdjęć (by światło nie odbiło się w wodzie, wydając niespodziankę), a potem każe rzucić ochotnikowi kamień do tego dolnego tunelu i tu okazuje się, że zamiast stukotu kamienia jest strumień pryskającej wody :)

Stąd podążyliśmy około 2 km dalej, gdzie znajdowała się kolejna jaskinia. Tutaj zanocowaliśmy :)



Zastaliśmy tu grupę młodych wspinaczy, więc z rozbijaniem namiotu poczekaliśmy aż znikną. Gdy zrobiło się ciemno, zabraliśmy się za gotowanie - aż tu nagle z wnętrza jaskini dobiegły nas dwa światła! Nie było co panikować, ale szybko ogarnęliśmy rzeczy dookoła, by w razie czego nie stwarzać wrażenia, że nasz biwak pozostawi po sobie śmieciowe ślady. Z ciemności wyszła para, która chyba przestraszyła się nas bardziej niż my ich :P
Pogadaliśmy chwilę - okazało się, że weszli oni do jaskini jakieś 2 km wcześniej i przeszli ten odcinek pod ziemią. Sama napaliłam się na taki pomysł :D Rano my też ruszyliśmy do środka, ale plecaki zostawiliśmy w jakiejś jamie - nie było szans, by się z nimi przecisnąć, bo niektóre przejścia były węższe niż to:


W środku zostawiona jest również księga wpisów, w której i my złożyliśmy nasz autograf:


Inne zdjęcia z jaskini:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz