7 lut 2014

Wyprawa na Machu Picchu

Ostatnie 3 dni spędziłam zwiedzając ruiny inkaskie i prekolumbijskie wokół Cusco. Wpisy w zasadzie są gotowe, ale walczę ze zdjęciami... Ten tablet sobie z nimi nie radzi, więc korzystam z hostelowego komputera, do którego trzeba sporo cierpliwości. Pojawią się zatem po moim powrocie z Machu Picchu.

A więc! Machu Picchu :)
Wariantów dostania się na Machu Picchu jest naprawdę sporo... Najpopularniejsza, najprostsza, najszybsza i najdroższa opcja to jeden dzień, pociągiem w dwie strony, jakieś 250 dolarów... Auć. Droga ponoć piękna i dech zapierająca. Ale gdzie tu przygoda?

Camino del Inka, dawny szlak inkaski, jest kolejną popularną możliwością znalezienia się na Machu Picchu, ale w lutym jest zamknięty.


Później jest tańsza opcja z dojazdem busem, powrót pociągiem, 2 dni, 1 noc. Nuda.

Jeszcze taniej - busem w dwie strony, 3 dni, 2 noce. Wiadomo - nuda.

Najtańsza wersja, to 3-4 dni transportem lokalnym, w tym 1 cały dzień na ruiny. Też nuda.

Ciekawa opcja, którą zdecydowanie brałam pod uwagę, to szlak od Salkantay, trekking na 5 dni, noclegi w namiocie, najwyższy punkt po drodze to jakieś 4600 m n.p.m. Piękne krajobrazy, deszcze, śniegi i przygody - gwarantowane :D Z racji braku dobrej mapy, dobrego namiotu i niechęci do noszenia jedzenia na 5 dni, (no i tego, że w porze deszczowej jest tu jednak dość niebezpiecznie), skorzystałabym z agencji turystycznej, która nawet nie aż takie straszne pieniądze za to chciała. 

Minusów jest kilka:
Zimno... W dzień, to bez prolemu, ale nocami... Bez ciepłej wkładki do śpiworka? :P Brrr.... No, ale to jeszcze do przeżycia.
Nierozchodzone buty. Moja kwadratowa stopa (jak zdiagnozował kochany ortopeda) potrzebuje sporo czasu, żeby but sobie wyrobić. W chwili obecnej mam już sporą dziurę w jednej ze stóp, wolę nie myśleć, co by było po 5 dniach intensywnego trekkingu... A takie dziury potrafią uprzykrzyć życie :/ Ale to jeszcze - powiedzmy - do przeżycia.
W jednym z biur natomiast mocno mi odradzano tę trasę, bo 2 dni wcześniej jedna grupa natrafiła na taki śnieg, że nie dało się przekroczyć którejś przełęczy i musieli powrócić do Cusco i jechać pociągiem... No, takiej porażki już bym nie zniosła. I zapewne uparłabym się, że i tak idę (niewątpliwie ku przerażeniu przewodnika...). Ryzykować czy nie ryzykować?

Poza tym... wiem, zabrzmi to źle. Andyjskie widoki ciutkę już mi się znudziły... :) Nie, no - jest pięknie i w ogóle. Ale jakoś ostatnio wszystko idzie tak spokojnie, bez większych zwrotów akcji, nic się nie dzieje, jest aż nazbyt sielankowo... Przydałby się dobry kopniak adrenaliny :)

Z dużym wahaniem, ale jednak, zrezygnowałam z trekkingu z Salkantay (zwłaszcza, że pewnie jeszcze na niejeden trekking w Peru się wybiorę (choć przyznaję, że byłam zazdrosna, gdy Brazylijczyk poznany w hostelu właśnie na ten trekking się szykował)) na rzecz tzw. Inka Jungle.

Inka Jungle ma kilka punktów:
- dojazd busem na 4600 m n.p.m.
- zjazd downhill na rowerach (zaczynamy na ok. 4600 m n.p.m., lecimy w dół na wysokość ok. 2500 m n.p.m.) :D 
- rafting na rzece (w porze deszczowej! :) :D 
- zjazd na tyrolce pomiędzy górami na długości 1500 m :D 
- trekking przez dżunglę :D
- i w końcu dzień na Machu Picchu.

Nudzić się chyba nie będę :P

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie kombinowała, jak tu zrobić i przeżyć jak najwięcej za jak najmniej... Generalnie pozostali będą wracać pociągiem za około 60$, ja natomiast  zrezygnowałam z pociągu i będę wracać na własną rękę.  Jak? Częściowo trekkigiem, częściowo transportem publicznym, częściowo jak się uda :P Czyli po mojemu - z przygodami! :D

Zatem - wracam za 5 dni! :D
(przynajmniej taki jest plan...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz