5 lut 2014

W pępku świata

Cusco (3430 m n.p.m.) - miasto, które Inkowie uważali za pępek świata, co potwierdza również jego nazwa: "Qosqo" oznacza "centrum". Swego czasu było ponoć potężniejsze i bogatsze niż dawny Rzym. Kształt samego miasta przypominał pumę, motyw, który pojawia się na całym terenie dawnego imperium inkaskiego (m.in. Isla del Sol, Świątynia Słońca ma też ten zarys; Titicaca oznacza z kolei "puma z kamienia"). 


Przed Inkami teren ten zamieszkiwało wiele różnych plemion, które przez Inków podbite zostały ok. 1200 r. (według legend wtedy przybyli tu pierwsi rodzice inkascy: Manco Capac i Mama Ocllo - o tej legendzie pisałam przy okazji Jeziora Titicaca). Imperium Inków sięgało od południowej granicy obecnej Kolumbii do centrum Chile! Cały obszar nazywany był Tawantinsuyu lub Królestwem czterech kierunków nieba (lub sŁońca), ponieważ 4 drogi z 4 kierunków świata krzyżowały się dokładnie na Huacaypata (Placu Łez), obecnym Plaza de Armas, głównym placu Cusco.


Największy rozkwit imperium przypada na okres od 1. poł. XV w. do 1.poł XVI w., kiedy to zostało zagarnięte przez Hiszpanów. Gdy Pizarro wkroczył do Cusco, zdobywając je w zasadzie bez walki, pałace i świątynie inkaskie były ozdobione złotem, od którego odbijające się światło słońca nadawało niesamowity blask całemu miastu. Konkwistador nakazał zebrać całe złoto i srebro, stopić je i przesłać do Hiszpanii. W ciągu kilku kolejnych powstań inkaskich Cusco zostało mocno zniszczone. Na ruinach inkaskich budowli Hiszpanie zbudowali własne budynki, wykorzystując wcześniejsze fundamenty. W połowie wieku XVII w wyniku trzęsienia ziemi sporo kolonialnych budynków uległo destrukcji - zachowały się natomiast mury inkaskie...


Gdy nie pada, Cusco jest całkiem ładnym i ciekawym miastem :) Gdy buty pojawiły się w końcu na moich nogach, trza było sprawdzić, co tu interesującego w tym pępku świata.

Wokół głównego placu miasta, Plaza de Armas, znajduje się kilka świątyń, które wybudowane zostały na ruinach dawnych pałaców i świątyń inkaskich. Szczególne wrażenie robi katedra, niezwykle bogata wewnątrz z wieloma elementami lokalnymi. Ważna w tym kontekście jest escuela cuscuena, szkoła cuscuańska, do której należeli inkascy artyści. Początkowo szkoleni oni byli w kopiowaniu dzieł europejskich, z czasem wytworzyli własny styl, czerpiąc motywy z lokalnego folkloru i w ten sposób mieszając katolicyzm i wierzenia indiańskie.


W Cusco przede wszystkim w oczy rzuca się styl kolonialny, który można znaleźć na każdym rogu: balkoniki, drewniane wykusze, arkady, zdobienia, malutkie uliczki...




Drugiego dnia rano - słońce! I to takie, że spokojnie w sandałach (bez skarpetek) można by się poruszać, bo temperatura w ciągu dnia sięgała chyba jakichś 25 stopni. Ale buty trzeba było i tak rozbiegać...

Wybrałam się poza miasto do kilku kolejnych ruin inkaskich. Pierwsze z nich to wznosząca się nad Cusco Saqsaywaman, dawna twierdza, która miała bronić dostępu do miasta. Z tego, co pozostało, największe wrażenie robią chyba trzy olbrzymie tarasy, zbudowane z gigantycznych, idealnie ociosanych i dopasowanych do siebie bloków kamiennych. Rozmiary niektórych z nich wynoszą 6 x 5 x 4 m i ważą 42 tony. Do dziś pozostaje tajemnicą, jak zostały tu one dostarczone.



Obok znajduje się tzw. Sachuna, skała gładko wyrzeźbiona przez lodowiec, zwana tronem Inków.



Za nią z kolei położona jest Qocha, olbrzymi blok kamienny, w którym wydrążony został labirynt. Podejrzewa się, że miejsce to mogło służyć Inkom za cmentarz.


Dalej - Qenqo, miejsce rytualnego składania ofiar. Znajduje się tu rynienka, którą płynęła krew ofiary, co miało symbolizować przejście do podziemnego świata.


Tambomachay - prawdopodobnie świątynia wodna, gdzie dawnymi kanalikami przepływa woda albo z podziemnych źródeł albo z dawnej inkaskiej kanalizacji.



Pukapukara - rodzaj górskiej twierdzy, która miała za zadanie kontrolować okolicę oraz służyła za magazyn.




Mój przewodnik twierdzi, że jest jakaś ścieżka, którą można było wrócić stąd do miasta. No to pytam ja kobieciny sprzedającej artesania, gdzie idzie ta ścieżyna. A ona, że jest tylko droga dla samochodów, a ścieżka jest "un poco perigloso" dla samotnej dziewczyny. Trochę niebezpieczne dla samotnej dziewczyny blablabla... Kobieto! Gdybyś Ty wiedziała, gdzie ta samotna dziewoja już sama nie chodziła... I jak tu kobiecinie wytłumaczyć, że potrzebuję przegonić nowe buty po wodzie, błocie, skałach i krzakach, co by wiedzieć, czy przetrzymają moje pomysły, które urodziły się krótko po tym, jak dowiedziałam się, że Camino del Inca jest w lutym zamknięte... No bo przecież nie wybiorę najprostszej, najszybszej, najbardziej popularnej i najdroższej drogi pociągiem :P

Nie chcesz mi babo powiedzieć, gdzie ta ścieżka? Sama ją znajdę! :P I weszłam na pierwszą ścieżynę, która odbijała od drogi głównej. W końcu kierunek znałam, Cusco było niemal cały czas widoczne, poza tym droga ta miała mieć jedynie 7 km do miasta... No, ścieżka to się nawet czasem pojawiała :P (ale kije trekkingowe by się przydały :)



Do tego odkryłam tu po drodze ruiny inkaskie, o których mój przewodnik nic nie wspomina i gdzie nie była pobierana żadna opłata za wstęp. A były ciekawsze w sumie od tego, co widziałam wcześniej (za niemałą opłatą). W olbrzymich skałach wykute były tu nisze, schody, korytarze prowadzące w głąb jaskini, gdzie znajdowały się rytualne stoły...




Do tego spotkałam tu grupę francuskich muzułmanów...



A po powrocie do miasta natrafiłam na paradę z przebraniami, muzyką, tańcami i procesją z figurą Chrystusa.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz