28 lut 2014

Ceremonia Ayahuasca

Ayahuasca to znany mieszkańcom Amazonki napój, który wykorzystują szamani podczas swoich transów. Uzyskuje się go z liści i pędów dwóch roślin pnących. Aya w języku keczua oznacza zmarły lub gorzki, a huasca to odurzający napój - ayahuasca jest więc napojem umarłych.

Przygotowuje się go przez kilka godzin w ogromnych garach. Roślina gotowana jest tak długo, aż woda niemal wyparuje, a na spodzie pozostanie stężona zawiesina. W takim stężeniu jest ona niebezpieczna dla zdrowia, jej przedawkowanie prowadzi do śmierci, a na użytek ceremonii rozcieńcza się ją wodą.


Szamani od wieków wykorzystują ayahuascę, by wejść w trans i  móc zajrzeć do zaświatów. Dzięki wprawieniu się w narkotyczne uniesienie widzą oni rzeczy przeszłe i przyszłe, wchodzą w kontakt z duchami i mogą wypędzać demony z ciała człowieka. Podobno odpowiednia dieta, posty i przygotowanie może sprawić, że każdy ma możliwość osiągnąć stan ukojenia, dotknąć metafizyki i odkryć to, co dotąd było zakryte. Wielu przybywa do Amazonii, szukając ratunku, antidotum, uspokojenia, odpowiedzi na nurtujące pytania, oczyszczenia ciała i umysłu...

A teraz - cofnijmy się nieco w czasie...

[17.02.2014]

San Fransisco (czyli Św. Franciszek - nazwa nadana przez misjonarzy) leży nad Jeziorem Yarinacocha. W porze deszczowej można tu się dostać jedynie drogą wodną, gdyż drogi, które są przejezdne w porze suchej, teraz są albo zbyt błotniste albo po prostu pod wodą.



Wioska należy do plemienia Indian Shipibo. Oczywiście, mówiąc/pisząc tu o Indianach, nie mam na myśli Indian, którzy półnadzy ganiają w pióropuszach, przepaskach na biodrach i mieszkają w wigwamach... Cywilizacja - zwłaszcza chrześcijańska - dotarła tu (wg mnie) trochę niestety dawno temu i zostawiła trwały swój ślad. Wszyscy chodzą w szortach, t-shirtach, nierzadko ze znaczkiem adidasa czy pumy (choć wątpliwej oryginalności), a przy większości domów są solary, które kumulują energię słoneczną, dzięki czemu mieszkańcy mogą cieszyć się światłem, radiem i tv.



Na miejscu poszukałam pani Elisy V., która jest swego rodzaju miejscową szamanką. Jej dom leży zupełnie na uboczu, nieco z dala od wioski. Spotkałam tu kilkoro gringos z USA, Francji i Włoch - wszyscy przybyli już sporo czasu wcześniej (od kilku tygodni do kilku miesięcy), poddani są specjalnej diecie, a w ceremonii ayahuasca uczestniczą 3 razy w tygodniu.

Amerykanin siedzi tu kilka dobrych miesięcy i zamierza pozostać znacznie dłużej. Wygląda bardzo źle... Jest wysoki, nawet byłby przystojny, gdyby nie to, że chłopak jest mocno wychudzony. Ciemne, zapadnięte oczy zdają się... wibrować - jest w nich coś... nie wiem, niepokojącego. Pewnie ostra dieta, papierosy (z tytoniem z dżungli) i narkotyk zawarty w ayahuasca zrobiły swoje.

A może rzeczywiście, jak chłopak twierdzi, podczas ceremonii wkracza do zaświatów i widzi to, co nam niedostępne...?

Przyjechał tutaj, by w medycynie naturalnej poszukać leku dla swojej chorej mamy. Matka w międzyczasie jednak zmarła, a on tutaj pozostał, studiując tajniki roślin amazońskich i technik szamańskich. Wszystkie choroby, jak mówi, sprowadzają się do demonów, które mamy w sobie, a zadaniem szamana-lekarza jest wyplenić te demony.

Opowiedział mi także o wizjach, które nachodzą go podczas ceremonii ayahuasca. O wizjach - nie halucynacjach, jak podkreślił.

- Ta noc - mówi - może być najpiękniejszą w twoim życiu... lub najgorszą.
Najczęściej sny są piękne, ale mogą też pokazać się w nich potwory, zjawy z koszmarów, strachy z przeszłości, to, czego się najbardziej boimy.
Najważniejsze, to nie dać się pokonać strachowi. Mieć kontrolę nad tym, co cię atakuje.

W jednym z jego snów-wizji ogromny potwór wmawiał mu, że jest niczym, że jest głupi, że tu przybył, że niczego się nie nauczy. To był jego błąd, a teraz potwór zamierzał go zjeść.
- Zjedz mnie! - odparł Amerykanin buńczucznie. I ten go połknął...
Przyszły szaman płynął z przełyku do żołądka, gdzie rzekł do potwora:
- To był twój błąd! Bo ja jestem gwiazdą!
I jak ta gwiazda - wybuchnął w jego żołądku, rozrywając potwora na części....

Cały dzień miałam pościć, mogłam co najwyżej pić wodę. A po południu zalecono mi odpoczywać.

Przeszłam się po terenie, należącym do Elisy i jej rodziny. Natknęłam się też na gotującą się ayahuascę:




Zrobiłam też krótki spacer do wioski. Życie tutaj nie wygląda na łatwe i super wygodne... Ale pokazuje, jak niewiele do tego życia potrzeba :)



Ceremonia rozoczynała się o 21.00. Wcześniej przygotowano mejsce w maloce (swego rodzaju wiata/budynek spotkań w kształcie koła): dookoła położono materace, a przy każdym postawiono nocnik. Na wymioty. Całe pomieszczenie okadzono jakimś specjalnym drewnem czy rośliną, by go "pobłogosławić" (i pozbyć się komarów). Wybito też pająki wielkości 10-15 cm (a przynajmniej część z nich...).

Było nas w sumie 6 gringos i Elisa z rodziną (mężem, siotrą i dziećmi).
Napój ayahuasca stał w plastikowej butelce po wodzie mineralnej, obok drewniana czarka.



Ceremonię czas rozpocząć! Wszyscy siedzą na swoich materacach w półmroku, jedynie kilka świeczek jest zapalonych na środku pomieszczenia, zaraz obok koszyka z kryształami, mającymi gromadzić dobrą energię i odpędzać złą.

Elisa wywołuje każdego z nas po kolei i daje mu czarkę z napojem.
"Ayahuasca jest osobą. Możesz do niej mówić, traktuj ją jak człowieka"  - przypominam sobie słowa Amerykanina. "Poproś ją o to, czego szukasz, zapytaj o to, co chcesz wiedzieć, poproś o odpowiednią wizję. W zamian ofiaruj jej miłość. Nawet, jeśli pojawią się potwory, rzucaj w nich miłością. Nie okazuj strachu."
Brzmi co najmniej dziwnie...

- Senorita Maria! - woła Elisa.

Wstaję ze swojego materaca i idę przez całe pomieszczenie w stronę kobiety. "To może być najpiękniejsza lub najgorsza noc w twoim życiu" - przebiegają mi jeszcze przez myśl słowa Amerykanina. Jakoś nie czuję strachu, nie mam też żadnych oczekiwań. 
Czy wierzę w te wizje? Nie bardzo... Po prostu chcę poczuć na własnej skórze, o co cała rzecz się rozbija - ciekawa jestem, co nastąpi. Choć... jest pewne pytanie, które kołacze mi się po głowie - pewnie nie zaszkodzi zapytać...

Klękam przed Elisą, odbieram od niej czarkę i chwilę trzymam ją w obu dłoniach, wgapiając się w ciemny kolor napoju. Wypijam ayahuascę kilkoma szybkimi łykami - smak jest wstrętny.
Wracam na swoje miejsce i - podobnie jak wszyscy pozostali - biorę kilka łyków wody, przepłukuję usta i wypluwam do nocnika. Większość osób zapala papierosy z tytoniem z dżungli, więc wokół unosi się dym tytoniu, jak również dym z kadzidła. Elisa również zapala papierosa, podchodzi do każdego z nas i, pochylając się, wydmuchuje wokół naszych głów dym. Jest to swego rodzaju błogosławieństwo.

Następnie gaszone są świece, zapada milczenie. Czekamy aż mikstura zacznie działać.

Pierwsze dziwne syndromy odczuwam po ok. 20 minutach. Gdy spoglądam wokół, nie widzę płynnego obrazu - jest to jakby widzenie przez przesuwane klatki filmu, jakbym pstrykała serię zdjęć. Po kolejnych kilku minutach świat zaczynam widzieć w setkach kwadracików, potem w ich tysiącach, milionach... Zamykam oczy i poddaję się temu, co dzieje się z moją głową...

O moich "wizjach" pisać tu nie będę :) Powiem/napiszę tyle, ze zaczęło się bardzo kolorowo - zupełnie jak w kalejdoskopie, który pamiętam z dzieciństwa. Geometryczne, kolorowe obrazy wybuchały przed moimi oczami i intensywnie się zmieniały. Potem częściowo przekształciło się to w dość wyraźne sceny, miałam nad tym pewną kontrolę - ktoś tam nawet się w nich pojawił :) Ale blog to nie miejsce na szczegóły.
A co działo się ze mną fizycznie? Pierwsza z naszej grupy zwymiotowałam, ale to pewnie dlatego, że jestem początkująca. Przede wszystkim nie bardzo mogłam się ruszać, ciało miałam sparaliżowane. Czasem tylko wolno, leniwie przesunęłam głowę czy rękę. I mam wrażenie, że przez większość czasu na mojej  twarzy miałam błogi, ogłupiały uśmiech :P

Wizje wmocniły się, gdy Elisa z siostrą zaczęły śpiewać. Brzmiało to jak naprawdę stare, indiańskie melodie, które śpiewane w wysokim tonie, wprost wibrowały w powietrzu. Doszły potem jeszcze inne głosy - cały świat wibrował...

Stan ten trwał kilka godzin. Prócz dźwięków muzyki dochodziły do mnie odgłosy wymiotów pozostałych uczestników ceremonii...

A co z moim pytaniem? :) Hm, w zasadzie mogłabym powiedzieć, że otrzymałam odpowiedź... Ale niewykluczone, że jest to po prostu forma interpretacji "wizji", zwłaszcza, że ta odpowiedź jest mi bardzo po drodze i zdecydowanie zgadza się z moją własną wizją świata i oczekiwaniami od życia.

Ceremoia ayahuasca jest na pewno niezwykłym doświadczeniem, całkiem możliwe, że spróbuję tego ponownie. Ale trzeba patrzeć na to pod kątem całości - półmrok, świece, kadzidła, śpiewy...

Według mnie ceremonia ayahuasca jest przede wszystkim formą zbiorowego narkotyzowania się, ubranego w ładną otoczkę. Całość poddana jest pewnemu porządkowi, każda rzecz ma swoje wyjaśnienie. Wszyscy mają niezłe loty, a w międzyczasie jest jedno wielkie - za przeproszeniem - rzyganie...

Ale! Mogę się też mylić :) Może po prostu brakuje mi odpowiedniego przygotowania, żeby wejść za jej pomocą w zaświaty...?


Zdjecia:
https://plus.google.com/u/0/photos/114482896135643526362/albums/5985258578256652977?authkey=CNTD-sT2isPNCA

3 komentarze:

  1. Chyba miałaś za mało tego rzygania.Dobrze że wróciłaś.Dom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma to jak dobre wsparcie ze strony podstawowej komorki spolecznej :))

      Usuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.

    OdpowiedzUsuń