5 mar 2014

W dżungli amazońskiej

Miał to być dobry i mocny finał mojej podróży, a były to 4 najnudniejsze dni podczas całej mojej włóczęgi...
Wniosek, jaki wyciągnęłam z wycieczki: dżungla jest nudna. To znaczy - stateczna babcia z Wielkiej Brytanii byłaby zachwycona: dobre jedzenie, lodge w miarę w porządku, odgłosy dżungli wokół, trochę zwierząt, wygoda, komfort, wszystko pod kontrolą...
Nuda. (Nie obrażając oczywiście statecznej babci z Wielkiej Brytanii.)

Żeby nie było - parę nowych doświadczeń też zebrałam, kilka zwierząt zobaczyłam, nieco fotek mam. Ale... przygody to tu nie było i w większości czasu wynudziłam się paskudnie.
A oto i lodga, w której byłam zakwaterowana:






Nawet wygodna, choć hamaki w sali wspólnej śmierdzące. Dobra miejscówka na relaks. O ile ktoś relaksu właśnie poszukuje.

Charlie, mój przewodnik, to sympatyczny chłopak, który dzieciństwo spędził  w wiosce niedaleko lodgy, w dżungli, więc sporo o niej wie. Tylko, że jego angielski jest taki, jak mój hiszpański (oprócz angielskich nazw niektórych zwierząt, które mnie i tak nic nie mówiły), więc głównie porozumiewaliśmy się po hiszpańsku, co różnie wychodziło - czasem po prostu poddawałam się  w wyjaśnianiu mojego pytania. A czasem nasza rozmowa była dość komiczna, zwłaszcza, gdy udawał, że mnie rozumie. Na przykład, po angielsku:

Charlie: Jutro wcześnie rano będziemy obserwować ptaki, a po śniadaniu będziemy łowić piranie. Cały dzień będziemy łowić!

Ja: Że co? Cały dzień będzemy łowić? Nie znoszę łowienia ryb!

Ch. w śmiech: Yhm!

J: Łowienie jest nudne!

Ch: Yhm!

J: Umrę z nudów!

Ch. znowu w śmiech: Yhm!
...
No to ja w śmiech, ale ironiczny...

Ale coś tam żeśmy zrobili i widzieli. Pierwszego dnia byłam z nim sama, od drugiego dołączyły 3 Niemki i Amerykanin, który od razu się rozchorował (sprawy żołądkowe) i kolejne 3 dni spędził w łóżku.

Przespacerowaliśmy się m.in. po pobliskiej wiosce, w której ponoć Charlie kiedyś mieszkał. Trafiliśmy na jej 15-lecie, więc była impreza, tzn. mecz piłki nożnej pomiędzy tą i inną wioską. Charlie pokazał mi trochę roślinek, a potem siedzieliśmy "5 minut", czyli 1,5 godziny, oglądając mecz i pijąc piwo... Emocje lokalsów prawie jak na meczu leciowym Beskidy-Tatry :) Ale ja się wynudziłam...



Potem była kolacja, a po niej nocny spacer po dżungli wokół lodgy. Charlie miał ze sobą maczetę, ale machał nią tylko dla zasady, bo szliśmy po dobrze widocznej i wychodzonej ścieżce. Zobaczyliśmy tarantulę, która mieszka tuż na drzewie obok lodgy...



...kilka innych pająków, jedną z największych żab na świecie, również największe mrówki i węża wysoko na drzewie.



Komary cięły koszmarnie.

Z innych zwierząt, które udało się zobaczyć, to były ptaki, kolejny wąż... Ale prawdziwym hitem był leniwiec. Charlie wypatrzył go, gdy ten płynął w pobliżu lodgy, więc wyłowił go i przytargał do brzegu. Najbrzydsze stworzenie, jakie w życiu widziałam (a poniżej niewykluczone, że nawet dwa...):



Na sucho jest znacznie przystojniejszy :) Niemki nazwały tę scenkę "The real love".

Była też wycieczka (i to trzy razy) do jeziora, gdzie mieliśmy zobaczyć największe na świecie lilie wodne. Raz to było w nocy w poszukiwaniu kajmanów - oczywiście nic z tego.



Kolejna rzecz to było łowienie piranii. Hahaha... Złowiliśmy dwie małe rybki, przy czym moja została wypuszczona z powrotem do rzeki, bo nie nadawała się do jedzenia.





Obiecane pływanie z delfinami też nie bardzo wypaliło. Coś tych delfinów mogliśmy zobaczyć, ale niezbyt wyraźnie. A gdy przyszło do pływania, Niemki zestrachane zrezygnowały, ja popływałam, a delfinów to pewnie nawet i kilka tu było - na najbliższych kilkunastu kilometrach kwadratowych...





Relaks, wygoda, dobre jedzenie. Ale żadnej przygody. Największym wyzwanem było oganianie się od komarów i Waltera, właściciela agencji i lodgy... Gdyby tylko był wyższy... :P Przy okazji poznałam psychikę peruwiańskich mężczyzn - to są ciepłe kluchy, wychowane na telenowelach. Chwilami od wyznań i westchnień robi się mdło. Mam wrażenie, że uważają oni, że po zapewnieniach składanych kobiecie o tym, jaka to ona nie jest piękna i kilkukrotnym schowaniu jej kosmyka włosów za ucho, ta rzuci się zachwycona w ich ramiona. Ale facet sympatyczny, mimo wszystko, choć był obrażony, że jakoś nie jestem czuła na jego zaloty :))
(Swoją drogą, szkoda, że facetom w Polsce nie wystarczy to, że kobieta jest bała... :P)

Poniżej fotka z Walterem na jego motorze:



A więc 4 dni minęły mi głównie na relaksie, nudzie i rozmyślaniach. Zdecydowanie wolę góry od dżungli, w związku z czym po powrocie do Iquitos zapakowałam się do samolotu i poleciałam do Tarapoto. Na statek nie miałam już czasu, zwłaszcza, że chciałam zobaczyć jeszcze ruiny Chachapoyas (drugie Machu Picchu), a potem wygrzać się na plaży, nauczyć się surfingu i - o naiwności! - spróbować wyrównać opaleniznę :)


P.S. Jakoś trudno mi uwierzyć, że za 5 dni będę z powrotem w zimnej Polsce... Wbrew oczekiwaniom niektórych - zima nie powróci wraz ze mną, nie ma mowy!

Ostatecznie nie przedłużam tu pobytu, z kilku powodów. Poza tym okazało się, że praca dorwała mnie wcześniej, niż się tego spodziewałam - na nowy sezon dostanę 2 nowe programy do pilotowania, a moja koordynatorka jedzie na objazd tych tras i chciałaby, bym też obczaiła to i owo. A więc w Polsce będę zaledwie... 5-6 dni, a potem kolejne 3 tygodnie znowu w trasie :D (Wiem, Mamo, że nie bardzo się ucieszysz z tej wiadomości. Ale takie to to niewdzięczne Ci pod nosem wyrosło... :)


1 komentarz:

  1. Może najbrzydsze.. ;) ale na tym zdjęciu całkiem nieźle wyglądają :)) Każda potwora znajdzie swego amatora :P

    OdpowiedzUsuń