10 maj 2016

Podsumowanie wojaży indyjskich oraz ZAKUPY :)

W Indiach spędziłam 2 miesiące. Przemierzyłam spory ich kawałek, w tym niemal całe południe oraz część środkowych Indii - stany: Maharasztra, Kerala, Karnataka, Tamilnadu, Madhja Pradeś, Uttar Pradeś, zaliczyłam też mały wypad do Andhra Pradeś.


Znajomi i rodzina często pytają, gdzie "najbardziej mi się podobało"... Trudno powiedzieć. Każdy region Indii jest na swój sposób wyjątkowy - inny krajobraz, inny język, jedzenie, kultura, inne narodowości i religie. Ale wszędzie można było odczuć, że jest to kraj niesamowitych paradoksów i skrajności. Choć nie jest aż tak hardcorowo, jak początkowo przypuszczałam :P

Wiele jest zatem różnic, ale też sporo te miejsca łączy: hałas, brud, tłok, bogactwo sąsiadujące z biedą, luksus obok toalet bardzo publicznych (bo każdy każdego może dokładnie obejrzeć), chaos... i wszędobylska masala dosa :D

Poniżej trasa na południe od Mumbaju (29.01 Mumbaj -10.03 Bijapur):


I na północ od Mumbaju (do 24.03):


Miło wspominać będę na pewno Keralę - trochę żałuję, że nie zabawiłam tu dłużej. Mielizny wokół Allapula były świetnym przystankiem - w końcu można było uciec od tłumów. Przyjemnie było także w najdalej wysuniętym na południe punkcie kraju, w Kanyakumari, gdzie orzeźwiający wiatr znad morza chłodził niewiarygodne upały. W wielu miejscach zachwycały mnie niesamowite detale rzeźb, np. w Sringeri, Halebid i Belur, w jaskiniach w Elorze i Ajancie, czy w Khajuraho. Na pewno nie zapomnę klimatu Waranasi, świętego miasta, gdzie życie i śmierć łączą się w wodach Gangesu. Do dziś wzbiera też we mnie fala śmiechu na myśl o szaleństwie w Kumbakonam, gdzie trafiłam na wielkie święto obchodzone raz na 12 lat. Nie zapomnę również na pewno smaku wszystkich doskonałych potraw :D Mniam mniam mniam :D

Jednym tchem mogłabym też wymienić to, co w Indiach mi się nie podobało albo co mnie wyjątkowo drażniło. Przede wszystkim irytujące, nużące i czasem wkurzające były wieczne żądania (bo często już nie prośby) o selfie. Do tego dochodziło mniej lub bardziej bezczelne robienie mi zdjęć, np. gdy byłam tylko gdzieś w tle - ale też niektórzy bez skrępowania strzelali foty mojej twarzy z odległości 2 metrów. Raz zakończyło się to nawet srogą awanturą i groźbą, że zawołam policję. Brrr...

Ale najbardziej niekomfortowe było postrzeganie mnie jako osoby poszukującej towarzyszy do nocnych igraszek... W Indiach wszyscy podróżują w grupach - z rodzinami czy przyjaciółmi. Jeśli ktoś podróżuje sam, to jest dziwny. A jeśli jest to samotnie podróżująca (biała!) kobieta, to z pewnością szuka sobie podejrzanego towarzystwa. Dość szybko zdałam sobie sprawę, że taki stereotyp panuje wśród wielu Hindusów, na co wskazywały liczne ironiczne uśmieszki czy głupie komentarze. W końcu przyjęłam postawę "wyniosłej obojętności", by być ponad to - ale nie ukrywam, że było to uczucie bardzo przykre, poza tym taki pogląd ograniczał kontakt z lokalsami, bo każda moja chęć uśmiechnięcia się czy zagadania mogła być odebrana na opak.
Kilka razy zresztą otrzymałam bezpośrednie propozycje od mężczyzn, którzy coś w swojej społeczności znaczyli, tzn. piastowali cenione stanowiska czy zajmowali się prestiżowymi zajęciami (więc w domyśle zasługiwali na to, by być zauważonym przez białą kobietę), np. kapłan z klasztornego ośrodka wisznuizmu (Udupi), artysta tańczący rytualny taniec kathakali (Koczin) czy też facet, który pomagał mu się malować - bo był też prawnikiem, o czym nie omieszkał mnie poinformować, wsuwając w moją rękę swój numer telefonu...

Indie są specyficzne. Ale jakoś szczególnie nie odbiegają od innych krajów azjatyckich. Jest też - według mnie, a wbrew licznych opiniom - dość bezpiecznie. Ani razu nie czułam się w jakiś sposób zagrożona, mimo że podróżowałam wyłącznie lokalnymi środkami transportu i zazwyczaj byłam w nich jedyną podróżującą białą (pozostali turyści w znakomitej większości podróżują chyba taksówkami).
Jest też możliwe, że moje poczucie bezpieczeństwa wynikało z tego, że często pchałam się tam, gdzie turyści raczej nie docierali, więc zanim ktoś otrząsnął się z szoku, że biała się w tym miejscu znalazła i zanim zorientował się, że w sumie niewiele trudu by trzeba było sobie zadać, by taką okraść czy zgwałcić - mnie już dawno tam nie było :P

O Indiach można by z pewnością wiele opowiadać. Ale najlepiej jest pojechać samemu i samemu odczuć, czym Indie są :)

Co warto z Indii przywieźć? Bardzo ważne pytanie :) Jest tego mnóstwo. Jeśli chodzi o zakupy w Mumbaju, to bardzo popularnym miejscem jest targ Crawford - osobiście nie polecam, nie znalazłam tam nic ciekawego czy wyjątkowego, a z powodu swojej popularności liczni naciągacze prowadzą turystów do stoisk, gdzie do rachunku klienta doliczana jest prowizja dla nich. 

Polecam natomiast bazar Lalbaug (zwłaszcza jeśli chodzi o przyprawy czy kadzidełka) oraz okolice stacji Msjid Bunder - szczególnie sklep Amar Tea (hurtownia herbaty), a także tzw. Fashion Street w przypadku ciuchów. 
Dość tanie pamiątki można dostać na Wyspie Elefanta.
Poza tym cały wybór wszystkiego dostępny jest we wszystkich większych ośrodkach mniej lub bardziej turystycznych. 

Co ja przywiozłam?

Herbata. Najróżniejsza - czarna, zielona, liściasta, granulowana, smakowa... W Mumbaju polecam hurtownię herbaty Amar Tea (można znaleźć na mapie Googla) - śmieszne ceny w porównaniu ze sklepami w miejscowościach turystycznych (hurtownia, więc trzeba kupić paczkę przynajmniej 250 g). Najbardziej polecane herbaty to czarna i zielona z Darjeeling oraz czarna z Assam. Do tego przywiozłam z Goa herbaty z dodatkiem ananasa i pomarańczy - też niezłe.



Przyprawy! :D Bazar Lalbaug w Mumbaju jest dość dobrze zaopatrzony, jeśli chodzi o przyprawy najróżniejszego rodzaju. Nawiozłam tego ogromną ilość... również na prezenty, rzecz jasna :) Najpopularniejszą przyprawą indyjską jest garam masala ("masala" to mieszanka, "garam" - gorąca/y), która bywa dość pikantna i zawiera w sobie nieco przypraw korzennych. Idealna do dhaal (dania z soczewicy), ale też świetnie smakuje z jajecznicą czy jako dodatek do zup i sosów.
Koriander, czyli kolendra (tutaj w proszku), mieszanki do kurczaka i ryb (chicken/fish masala), goździki, chili... Wcześniej na jakimś stoisku dorwałam też tandori masala (świetne do kurczaka). 
Na zdjęciu w górnym prawym rogu jest też paczuszka z papadam, czyli takim chrupkim rodzajem... wafla (?), który się smaży w gorącym tłuszczu (gotowy w kilka sekund). I koniecznie chai masala, czyli przyprawa do herbaty :)


W Matheran zakupiłam rodzaj zagęszczonych syropów, dwa pośrodku zdjęcia są z kawałkami owoców (ananas i mango) - doskonałe do lassi. Do tego syrop różany (dobry do koktajlów) i podkład do mojito :)



Patelnia do chapati :D (chapati - rodzaj cienkich placków, stosowane zamiast chleba). Hindusi oczywiście w domach używają już raczej nowych patelni, cienkich, z teflonem itd., ale ja chciałam koniecznie taką oldschoolową patelnię. Wcześniej gdzieś widziałam jeszcze fajniejszą, ale tamta ważyła 2 kg, więc stwierdziłam, że tego rodzaju zakupy dopiero w Mumbaju pod koniec... Ale już tamtej nie znalazłam :/




Kosmetyki Himalaya Herbals - ponoć z formułą ajurwedyczną. Najbardziej polecane są pasty do zębów, ale gama produktów jest bardzo szeroka - od balsamów, przez olejki do masażu (zwykłe i na ból), kremy (do rąk, stóp), maści (na ból głowy czy przeziębienie) aż na tabletkach na gardło kończąc.



Kadzidełka - nieodłączny element każdej podróży do Indii. Obok przypraw jest to zapach, który najbardziej z tym krajem się kojarzy.


Szale, apaszki, chusty - bawełniane, jedwabne, tanie, drogie, najróżniejsze...


Balony :) To w ogóle jest ciekawa rzecz, bo w Mumbaju sprzedawcy balonów chodzą po ulicach i robią turystów... w balona. Tzn. mają nadmuchanego takiego olbrzymiego (jak ten ukazany 2 zdjęcia niżej), ale, nic nie sugerując, najpierw podsuwają turyście paczkę z małymi balonikami. Też się dałam zrobić, ale za drugim razem byłam mądrzejsza i wtedy z ceny zeszłam już baaardzo nisko :P


Poniżej zdjęcie "gluta" - jak przezwano balon, który zawiesiłam u rodziców w domu. Dmuchałam własnymi płucami, więc tak nie do końca był dobrze nadmuchany :P Ale rozmiar i tak niezły.


Pamiątki z kamienia - do kupienia w całych Indiach, ponoć ręcznie rzeźbione. Bardzo popularne są słonie, które w środku mają też wyrzeźbionego słonika. Ceny za tę samą rzecz różnią się w zależności od miejsca, sezonu i umiejętności negocjacyjnych, tj. za jednego słonia średniej wielkości zapłaci się od 80 Rs do 800 Rs; za świecznik - 150-1000 Rs....






Ciuchy - kolorowe tuniki, spódnice, spodnie. Trzeba uważać podczas prania, bo większość puszcza kolory. Polecam Fashion Street w Mumbaju (ulica niedaleko Churchgate), gdzie często można dostać markowe ciuchy po bardzo niskich cenach. Cała reszta też taniocha. 
(Polecam też wszelakie lokalne targowiska gdziekolwiek.)


Bębenek :) Nie planowałam takiego zakupu i faceta, który przyczepił się w Mumbaju, stanowczo odsyłałam z niczym, ale gdy z 700 Rs sam zszedł do 400 Rs (z 42 zł na 24 zł), to stwierdziłam, że w sumie kiedyś chciałam nauczyć się grać na bębenku, a rupie jeszcze zostały i na coś trzeba było je wydać... Zeszłam więc jeszcze z ceny do 350 Rs i jestem szczęśliwą posiadaczką bębenka :D


Cóż... to tyle :) Podróż do Indii była ciekawa, ale... za rok wracam do Ameryki Południowej :P Tam to dopiero są przygody :D (Choć ze słońcem zimą różnie bywa, toć to wówczas pora deszczowa...)

Do zaś kiedyś!

2 komentarze:

  1. O, różowy glut z naszego salonu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. PS. A o patelni nic nie wspominałaś.
    Masz gdzieś przepis na te placki?

    OdpowiedzUsuń