Już od jakiegoś czasu wydawało mi się, że coś mi szybko pieniądze topnieją… W sobotę po powrocie z pracy ewidentnie było widać, że ktoś przeszukiwał moją szafę – ciuchy były przemieszane, bielizna przerzucona…, pieniądze, które tam były, zabrane. Nie było to pierwszy raz, poza tym pieniądze zginęły też bezpośrednio z mojego portfela, prawdopodobnie, gdy brałam prysznic.
Gdy Yaszi wróciła do domu, zapytałam ją, co powinnam z tym faktem zrobić. Ta zamiast ze mną porozmawiać poleciała do matki i generalnie rozpętało się małe piekiełko. Awantura trwała dwa dni. Ojciec oskarżył jedną z córek. I na tym historia się skończyła. To znaczy nikt nie wyjaśnił mi, co mogło się zdarzyć, nikt nie próbował dociec, kto mi szafę przeszukiwał i kto mógł wziąć pieniądze – choć przecież nikt z zewnątrz zrobić tego nie mógł, więc lista osób jest mocno ograniczona. Od nikogo nie usłyszałam słowa: „Przepraszam”. Nie wspominając o zwrocie pieniędzy. Nic, najzupełniej nic. Problem został zignorowany, wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego.
Sytuacja jest dla mnie mocno niekomfortowa. Nie wiem, co mogło się zdarzyć, kto mógł tu zawinić. Wszyscy mówią, że poza Colombo jest niebezpiecznie – ale tak naprawdę najgorsze co mnie spotkało, zdarzyło się w domu. W końcu komu mam ufać, skoro nie ludziom, z którymi mieszkam? Obłęd.
W poniedziałek przyjeżdża dziewczyna z Austrii. Babka z biura powiedziała, że szukają dla nas obu mieszkania. Mimo że rodzinka nie traktuje mnie jakoś szczególnie źle, to jednak dosyć mam ich ciągłego wkraczania w moją prywatność czy codziennych awantur o chłopaka Pudzi (trzaskanie drzwiami, zamykanie się w pokoju – siłą rzeczy razem ze mną, dobijanie się matki do pokoju, żądania ode mnie, żebym drzwi otworzyła… Kurcze, brzmi to jak jakiś melodramat :))
Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz