Gdy przyjechałam do Sri Lanki, 2-3 pierwsze dni miałam pomieszkiwać u rodziny Yaszi, potem mieli mnie przenieść gdzieś indziej. Ostatecznie zadecydowano, że zostaję tutaj na cały pobyt.
Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Największym plusem jest to, że mam szansę uczestniczyć w codziennym życiu tutejszych ludzi, dokładnie poznać ich styl życia, przyzwyczajenia, skosztować domowej kuchni itd. Minusem na pewno jest to, że nie mam tu ani chwili spokoju. Gdy wracam z LC, mama zaraz zagaduje, chce mnie uczyć syngaleskiego, telewizor głośno wyje albo w ogóle zastaję kolejną awanturę o chłopaka Pudzi, który jest nieakceptowany przez jej rodziców – a więc krzyki, wszaski, płacz, rozpacz i trzaskanie drzwiami.
Amma (mama) – wszędzie jej pełno. Śmieje się dużo, żartuje dużo i... uwielbia dotykać moją białą skórę. Jest mi przy tym trochę nieswojo, zwłaszcza jeśli głaszcze moje białe (mimo że brudne, to i tak białe) stopy… :) Czasami jest irytująca, ale generalnie sympatyczna. Niemal codziennie – w zależności od kolorystyki mojego stroju – pożycza mi bransoletkę i/albo naszyjnik. Specjalnie dla mnie przygotowuje też jedzenie, które nie zawiera dużo chili, choć każda jej kolejna dla mnie potrawa jest coraz ostrzejsza. Coś mi się wydaje, że po przyjeździe do domu chili i curry na stałe zagoszczą w mojej kuchni.
Ot i mamma (rozłupując jeden z dziwniejszych owoców, który jest słodki, ale zajadają go z solą i pieprzem...):
Tatta (tata, a któż by inny) teoretycznie jest głową rodziny. Teoretycznie, bo prawie go nie widuję, w ogóle z nim nie rozmawiam, zupełnie jakby był gościem w tym domu. Ale to on ostatecznie zadecydował o tym, że Pudzia nie pojedzie ze mną na wycieczkę. No i bodajże podczas drugiego mojego wieczoru dał mi do przeczytania „Życie Buddy”.
Yaszi – dziewczyna, która pracuje na recepcji w LC. Jakiś czas spędziła na studiach w Rosji, musiała jednak je przerwać i wrócić, bo ojciec się rozchorował czy coś w tym stylu. W czasie pierwszych dwóch tygodni jej ulubioną rozrywką było przekazywanie mi telefonu, gdzie po drugiej stronie był jeden z jej znajomych oraz nakłanianie mnie, bym mówiła po syngalesku. Początkowo było to zabawne, a po którymś takim razie poczułam się, jakbym występowała w cyrku… Yaszi bardzo dużo się śmieje, ale za to chyba jeszcze więcej kłamie… Obecnie boję się zadawać jej jakiekolwiek pytania, bo nie mam pewności, że jej odpowiedź pokrywa się z prawdą.
Pudzia – nieszczęśliwie zakochana w synu słynnego śpiewaka, który również gra w jej zespole, a dodatkowo jest DJem. Miałam szansę go poznać, gdy pojechałyśmy razem na plażę, gdzie przybył lekko pijany. Facet dość przystojny i słodki, ale raczej zgadzam się z rodzinką, że to nie facet dla niej… Tym niemniej Pudzia darzy mnie w rodzinie największą sympatią. I wzajemnie :)
Nitra – najmłodsza córka, nadal ma opory, żeby rozmawiać ze mną po angielsku, mimo że uczęszcza do międzynarodowej szkoły, gdzie zajęcia prowadzone są głównie w tym języku. Czasami mam wrażenie, że mnie obserwuje… Ot, jak na przykład właśnie teraz! Siedzę w pokoju, a ona niby weszła w drzwi, zbadała, czym się zajmuje i poszła. I tak czasami bywa co 10-20 minut.
Jeśli chodzi o warunki mieszkaniowe, to jednak standardy są tu zupełnie inne niż w Europie. Po wejściu do domu jest duży salon z telewizorem, połączony z aneksem kuchennym, dalej są dwa pokoje. W jednym pokoju śpi matka z ojcem i Nitrą, w drugim my trzy (prawdopodobnie ja zajęłam miejsce Nitry). W każdym pokoju znajduje się jedno łóżko, które dzielone jest przez jego mieszkańców (swoją drogą Yaszi uwielbia się rzucać nocami i nierzadko jestem mocno dociśnięta do ściany albo poobijana jej łokciami..).
Poniżej nasza chałupa. Drugie drzwi prowadzą do kolejnego mieszkania innej rodzinki.
Z naszego pokoju jest jeszcze wejście do łazienki, gdzie jest prysznic (tzn. kurek zawieszony na wysokości około 2,5 metra, bez brodzika czy czegoś w tym rodzaju), zlew z niedziałającym kranem oraz toaleta z kolejnym kurkiem wodnym. Otóż, moi drodzy, w Azji nie używa się w zasadzie papieru toaletowego. A jeśli już to jedynie do wytarcia mokrego tyłeczka, zaraz po tym jak się go myje własną rączką… Jest to bodaj jedyna rzecz, do której absolutnie nie jestem w stanie się tu przekonać…
Poniżej zdjęcie naszego łóżka, z podwieszoną siatką na komary. Na noc siatka jest rozkładana i zaczepiana o kanty łóżka, tak, że teoretycznie komary nie mają do nas dostępu. Teoretycznie, bo jak Yaszi się rozpycha, to ja chcąc nie chcąc dotykam siatki, a wtedy komarzyska wspaniałą ucztę mają...
W domu jest generalnie brudno, higiena raczej nie jest istotną kwestią. Ciepłej wody brak.
Widok z "salonu" na "kuchnię":
A! Zapomniałam jeszcze o dwóch mieszkańcach. Zarówno kuchnię, jak i łazienkę zamieszkują dwie jaszczurki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz