...i na cały dzień wyjeżdżam z Colombo. Szał, normalnie :)
Już wcześniej wspominałam o Kandy - o bodaj najpiękniejszym mieście na Sri Lance. Wtedy jednak skończyliśmy na plantacji herbaty. Teraz (jutro) jadę z dziewczyną z biura i jej znajomymi. Jedziemy samochodem, po drodze mamy zajechać do ogrodów botanicznych i do dwóch świątyń, potem samo miasto. Pewnie będą rozmawiać głównie po syngalesku, co zazwyczaj wpędza mnie w kompleksy, bo jestem poza rozmową. Trudno. Ważne, że wydostanę się poza miasto.
A z innej beczki - dziewczyna z Austrii prawdopodobnie nie przyjedzie, a przynajmniej nie w ten poniedziałek. Szanse na przeprowadzkę maleją, po obiecanych 2-3 dniach nie usłyszałam nawet słowa na ten temat.
Znowuż z innej beczki - tutaj wszyscy chodzą w klapkach, zazwyczaj w japonkach, jak my byśmy je nazwali. Stwierdziłam zatem, że sama muszę takie zdobyć, tym bardziej, że sari (tradycyjny strój kobiecy) z sandałami nosić nie wypada... Więc w środę razem z Ramą ruszyliśmy na podbój sklepów z obuwiem. Problem w tym, że srilankanie są niscy, co wiąże się również z małym rozmiarem stopy. Zatem po wejściu do sklepu bez spojrzenia nawet na buty pytałam, czy jakimś cudem mają rozmiar 41-42... W ten sposób obeszliśmy z 15 sklepów, aż wreszcie trafiły się całkiem fajne, prawie pasujące na moją stopę, klapki. Niestety nie dane mi było w nich za dużo pochodzić. Po pierwszym dniu, wracając autobusem pod naporem cisnącego się tłumu jeden z klapków się rozerwał... Jakiś facet ustąpił mi miejsca, więc zrobiłam kilka magicznych sztuczek używając spinaczy, by przynajmniej wydostać się z autobusu o dwóch klapkach. Okazało się jednak, że chodzić się tak nie da, więc z jednym klapkiem na stopie, z jednym w ręce - pokonałam ostatnie 400 metrów do domu... Trzeba było widzieć minę ludzi, którzy mnie mijali :) Sama zresztą miałam ubaw po pachy. Nie dosyć, że i tak na ulicy jestem pod ciągłą obserwacją, to jeszcze teraz spacerując z jednym klapkiem w ręce wzbudzałam powszechne zainteresowanie, delikatnie rzecz ująwszy. W końcu biała kobieta z jednym klapkiem nie jest widokiem codziennym... Gdy opowiedziałam tą historię studentom, stwierdzili, że dziwne, iż pozostali ludzie nie zrobili tego samego - w końcu mogli pomyśleć, że taka moda w Europie...
Poniżej fotka w sari - zdjęcie zostało zrobione jeszcze w pierwszym tygodniu mojego pobytu, co zresztą wyraźnie widać na mej umęczonej twarzy. To sari należy do Yaszi. Ciekawa rzecz, że mają tutaj wiele restrykcji i ograniczeń odnośnie stroju, ale w tradycyjnym stroju brzuch i plecy są widoczne:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz