To był dość niezwykły dzień.
Pożegnanie z Andim ciut się przeciągnęło, jakoś niełatwo nam było się rozstać po tych 2 dniach - jeszcze nie wszystkie tematy przegadane, jeszcze nie wszystkie blizny pokazane :)) (Opowieści o wzajemnych bliznach na różnych częściach ciała należą do naszych top rozmów :P)
I rower już spakowany, uściski i życzenia powodzenia wymienione, ale jeszcze to, jeszcze tamto... Aż dojrzał nas inny cyklista, który - jak się okazało - podobną podróż, co Andi ma w planach, zrobił w zeszłym roku. I zaczął opowiadać, dawać wskazówki, mówić jaka niewiarygodna i fantastyczna podróż go czeka, ilu wspaniałych ludzi po drodze... No i ten błysk w oku Andiego :) Nic już nie miało znaczenia - byle jak najszybciej tam się znaleźć. Człowiek Drogi. Gdy Droga takiego zabiera, wszystko inne przestaje się liczyć. Jak ja go rozumiem... :) "On the road again."
I pojechał!
Pogodynka z Krakowa donosi, że temperatura wynosi -3 stopnie, a druga Pogodynka spod Babiej podaje, że jest 12 stopnie mrozu i 30 cm śniegu... Biedaki :P Jakże mi dobrze, gdy porównuję to z tymi 40 stopniami tutaj! Wiem, okrutna jestem :P
Po szybkim praniu (za szybkim, wnioskując po zapachu koszulki, którą ubrałam po prysznicu po powrocie), zarzuciłam mniejszy plecak i pojechałam za miasto, chcąc dotrzeć do znanych w okolicy wodospadów. W wyniku małego niezrozumienia z 15-letnim chłopcem w autobusie, dotarłam najpierw do bardzo ciekawego miejsca. W zasadzie już po drodze, gdy mój mały przewodnik prowadził mnie tam, gdzie wydawało mu się, że chcę dotrzeć, widziałam, że topografia mi nie pasuje. Ale ciekawość zwyciężyła - w końcu coś tam musi być, skoro mogłam chcieć tam dotrzeć.
Po drodze próbował mi powiedzieć sporo różnych rzeczy, ale niestety mój portugalski ogranicza się tylko do kilku słów. (Nie mogę doczekać się Boliwii, aż w końcu będę mogła pogadać z tubylcami.)
W każdym razie dotarliśmy tutaj:
Toca Encantada. Podobno nawet o tym miejscu nakręcono jeden z odcinków "Myth Busters", który wyświetlany jest na Discovery Channel. Jest to w zasadzie jaskinia, w której urządzono coś na kształt mieszkania. Ci, którzy tu mieszkają, starają się żyć jak najbardziej ekologicznie, eliminując wytwarzanie niepotrzebnych śmieci. Zastałam tutaj młode małżeństwo - Brazylijczyka i Belgijkę w ciąży. Historia tego chłopaka brzmi dość znajomo... Chłopak pochodzi z Rio, pracował jako księgowy dla wielkiej korporacji i czuł się bardzo nieszczęśliwy, bo nic nie nadawało sensu jego życiu, czuł się niespełniony. A potem pojechał w podróż rowerem - a jakże - po Ameryce Południowej. W Parati odnalazł to, co naprawdę daje mu zadowolenie - zamieszkał w małej społeczności, która oparta jest na zasadach ekologii i dzielenia się wszystkim, taka komuna trochę. Zaczął pracować jako masażysta, tu spotkał Sofię, Belgijkę. I żyją sobie łatwo i spokojnie... Pewnie niewiele brakowało, a też bym dotarła tu na kwaterunek, bo przyjmują też osoby z Couchsurfingu (jakaś Polka z Amerykaninem teraz też tu mieszkają parę dni). Niezwykłe miejsce, niezwykli ludzie.
Potem zdecydowałam się szukać dalej tych wodospadów. Mój przewodnik koniecznie chciał iść ze mną, co było naprawdę miłe. Po drodze zabrał z domu słownik portugalsko-angielski, co byśmy mogli "rozmawiać" :) Ale gdy za jakiś czas usłyszał, że dojście do tego miejsca i z powrotem zajmie 3 godziny, to jednak się rozmyślił. Zwłaszcza, że osoba, która pokazywała nam drogę, patrzyła na mnie, jak na wariatkę, gdy powiedziałam, że chcę tam dojść pieszo...
Koniec końców nie skręciłam tam, gdzie powinnam, więc stwierdziłam, że dojadę do dalszych wodospadów. Autostopu w Brazylii też przecież trzeba spróbować :D
Pierwszy pojazd, który nadjechał, to był motocykl, a facet nim kierujący przewoził ok. 4-metrową listwę. Nie machnęłam oczywiście, no bo gdzie z taką listwą. Ale facet sam się zatrzymał i zaprosił na tylne siedzenie! Lekko powątpiewając, usiadłam za nim, jedną ręką trzymałam się siedzenia, a drugą... listwę. Był to jeden z tych crazy kierowców, najgorzej było na progach zwalniających. Albo najlepiej :D ("im gorzej, tym lepiej"). Przypomniała mi się Sri Lanka i szaleńcza jazda w Anuradhapura :P
Hm, motocykl... Po raz kolejny (i pewnie nie ostatni) powraca do mnie ta myśl. Prawo jazdy z odpowiednią kategorią mam przy sobie, na kupnie motocykla i późniejszej jego sprzedaży aż tak nie powinnam stacić. A za to jaka frajda i elastyczność! Była to pewna opcja, którą rozważałam jeszcze przed wyjazdem - może dobrze byłoby do niej powrócić? Mimo, że nie mam szczęścia do pojazdów dwukołowych :P
W końcu dotarłam do wodospadów - jeden z nich nosi imię Tarzana, haha.. Świetne miejsce na kąpiel i zabawę w wodzie. Za jeden z wodospadów można było wejść i oglądać go od strony skały. Kolejny tworzył ogromną zjeżdżalnię! Potwór z Kamienicy byłby wniebowzięty :) Potwór z Wisłoki zresztą pewnie też :))
Zabawa absolutnie rewelacyjna!
Co dalej... trudno powiedzieć :) Jeszcze nie do końca wiem, jak następne dni będą wyglądać. Mam zamiar przemieścić się dużo bliżej Boliwii. Nie wiem, na ile będę mieć dostęp do Internetu, więc przez parę dni może nie być żadnego wpisu. Jeśli brak wieści będzie się przedłużał, to będzie to zapewne oznaczać, że spotkała mnie Przygoda! :D
Do zaś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz