Jakiś czas temu S., Wielki Mędrzec :P, powiedział: "Ryha. Jeśli chcesz znaleźć ludzi sobie podobnych, to pakuj plecak i w drogę! Bo tacy, jak ty albo już tam są albo niedługo będą"...
Andi, Niemiec z rowerem, należy właśnie do takich wariatów. I wiem, co mówię, bo w ciągu ostatnich dwóch dni i nocy bez zmrużenia oka realizował moje mniej lub bardziej zwariowane i rozsądne propozycje... :P
Szybko okazało się, że mamy sporo wspólnego - wiele tematów do przegadania, podobne wrażenia i podejście do różych rzeczy, niebanalne pomysły :P. Andi planował w zasadzie wyjechać z Ilha Grande następnego dnia, ale gdy powiedziałam mu, że wybieram się do dżungli, by wspiąć się na Pico do Papagaio bez względu na pogodę, tak się zapalił do tego pomysłu, że postanowił zostać dzień dłużej, dołączyć do mnie i jeszcze sam mnie rano z łóżka wyciągał...
Myślę, że nie ma wątpliwości, kto był tu przewodnikiem :) Mimo że bez mapy, bez apteczki, bez czołówki... Ale z zacięciem do przygód! Zwłaszcza, że ponoć ktoś jakiś czas temu pobłądził, próbując dotrzeć na szczyt i odnalazł się dopiero po 4 dniach... :D Od razu oświadczyłam Andiemu, że planuję się zgubić, w końcu - przygoda! Adventure! :D
Plecak miałam tylko ja, niosłam więc wodę, jakieś ciastka, parę innych rzeczy, kurtkę własną i Andiego. Dżentelmen z niego, że hej... co oczywiście nie omieszkałam wytknąć mu parę razy :P
Nie padało, ale była sroga mgła, co dodawało dżungli tajemnicznego uroku. Ponoć normalnie droga zajmuje 3,5 godziny do góry, ale mnie jakoś nie chciało się w to wierzyć. No i cóż, nam zeszły 2 godziny. Podejścia było prawie 1000 m, droga w zasadzie pięła się cały czas w górę. Wilgotno, mokro, ślisko. Ale dobrze było poczuć znowu porządne podejście pod trekami.
Stworzyliśmy własną "Tarzan and Jane story", gdzie czarnym charakterem był Kingkong - a jakże! Mimo usilnych prób pogubienia się dotarliśmy na szczyt, a tam: widok wręcz powalający...
A tak to wygląda w dzień słoneczny: http://blog.rioxtreme.com/hikingtours/ilha-grandes-best-in-2-days-hike-to-pico-do-papagaio-and-lopes-mendes-beach/attachment/p1050207
Gdy zeszliśmy na dół zaczęło padać, a że jeszcze w oceanie tutaj nie pływałam, to hop - do wody. A potem szybki obiad i eksploracja pobliskich plaż z 2 butelkami wina :P
Następny dzień był absolutnie piękny... a my - znowu w drogę! W końcu ileż można po plażach się błąkać.
Pico do Papagaio to ten wystający mały cypel po prawej. Kształtem przypomina głowę papugi, stąd nazwa.
Kolejny cel: Paraty. Andi też miał to miejsce na swojej trasie, z tym, że nie wiadomo było, czy da radę tu dotrzeć przed zmrokiem. Dał! Dzielny chłopak :) Więc jeszcze zrobiliśmy małą eksplorację pobliskiej fortecy nocą :P
Po śniadaniu na plaży Andi pakuje ekwipunek na rower, a ja leżę w hamaku i piszę, bo ostatnia wieść ode mnie mówi, że wybieram się do dżungli - a potem słuch zaginął...
Paraty to niewielkie miasteczko, z ciekawym postkolonialnym centrum historycznym, które spacerkiem można obejrzeć w pół godziny.
Dzień na pranie, porządkowanie zdjęć i planowanie, gdzie i jak dalej. Chociaż kusi, żeby wynająć kajak i popływać trochę wzdłuż wybrzeża albo chociaż wyleźć na jakieś wzgórze w okolicy. Szkoda tak cudnego słońca :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz