Ayahuasca to znany mieszkańcom Amazonki napój, który
wykorzystują szamani podczas swoich transów. Uzyskuje się go z liści i pędów
dwóch roślin pnących. Aya w języku keczua oznacza zmarły lub gorzki, a huasca
to odurzający napój - ayahuasca jest więc napojem umarłych.
Przygotowuje się go przez kilka godzin w
ogromnych garach. Roślina gotowana jest tak długo, aż woda niemal wyparuje, a na
spodzie pozostanie stężona zawiesina. W takim stężeniu jest ona niebezpieczna
dla zdrowia, jej przedawkowanie prowadzi do śmierci, a na użytek ceremonii
rozcieńcza się ją wodą.
Szamani od wieków wykorzystują ayahuascę, by wejść w trans
i móc zajrzeć do zaświatów. Dzięki
wprawieniu się w narkotyczne uniesienie widzą oni rzeczy przeszłe i przyszłe,
wchodzą w kontakt z duchami i mogą wypędzać demony z ciała człowieka. Podobno
odpowiednia dieta, posty i przygotowanie może sprawić, że każdy ma możliwość
osiągnąć stan ukojenia, dotknąć metafizyki i odkryć to, co dotąd było zakryte.
Wielu przybywa do Amazonii, szukając ratunku, antidotum, uspokojenia, odpowiedzi na nurtujące pytania, oczyszczenia ciała i umysłu...
A teraz - cofnijmy się nieco w czasie...
[17.02.2014]
San Fransisco (czyli Św. Franciszek - nazwa nadana przez
misjonarzy) leży nad Jeziorem Yarinacocha. W porze deszczowej można tu się
dostać jedynie drogą wodną, gdyż drogi, które są przejezdne w porze suchej,
teraz są albo zbyt błotniste albo po prostu pod wodą.
Wioska należy do plemienia Indian Shipibo. Oczywiście,
mówiąc/pisząc tu o Indianach, nie mam na myśli Indian, którzy półnadzy ganiają
w pióropuszach, przepaskach na biodrach i mieszkają w wigwamach... Cywilizacja
- zwłaszcza chrześcijańska - dotarła tu (wg mnie) trochę niestety dawno temu i
zostawiła trwały swój ślad. Wszyscy chodzą w szortach, t-shirtach, nierzadko ze
znaczkiem adidasa czy pumy (choć wątpliwej oryginalności), a przy większości
domów są solary, które kumulują energię słoneczną, dzięki czemu mieszkańcy mogą
cieszyć się światłem, radiem i tv.
Na miejscu poszukałam pani Elisy V., która jest swego
rodzaju miejscową szamanką. Jej dom leży zupełnie na uboczu, nieco z dala od
wioski. Spotkałam tu kilkoro gringos z USA, Francji i Włoch - wszyscy przybyli już sporo czasu wcześniej (od kilku tygodni do kilku miesięcy), poddani są
specjalnej diecie, a w ceremonii ayahuasca uczestniczą 3 razy w tygodniu.
Amerykanin siedzi tu kilka dobrych miesięcy i zamierza
pozostać znacznie dłużej. Wygląda bardzo źle... Jest wysoki, nawet byłby
przystojny, gdyby nie to, że chłopak jest mocno wychudzony. Ciemne, zapadnięte
oczy zdają się... wibrować - jest w nich coś... nie wiem, niepokojącego. Pewnie
ostra dieta, papierosy (z tytoniem z dżungli) i narkotyk zawarty w ayahuasca
zrobiły swoje.
A może rzeczywiście, jak chłopak twierdzi, podczas ceremonii
wkracza do zaświatów i widzi to, co nam niedostępne...?
Przyjechał tutaj, by w medycynie naturalnej poszukać leku
dla swojej chorej mamy. Matka w międzyczasie jednak zmarła, a on tutaj pozostał,
studiując tajniki roślin amazońskich i technik szamańskich. Wszystkie choroby,
jak mówi, sprowadzają się do demonów, które mamy w sobie, a zadaniem
szamana-lekarza jest wyplenić te demony.
Opowiedział mi także o wizjach, które nachodzą go podczas
ceremonii ayahuasca. O wizjach - nie halucynacjach, jak podkreślił.
- Ta noc - mówi - może być najpiękniejszą w twoim życiu...
lub najgorszą.
Najczęściej sny są piękne, ale mogą też pokazać się w nich
potwory, zjawy z koszmarów, strachy z przeszłości, to, czego się najbardziej
boimy.
Najważniejsze, to nie dać się pokonać strachowi. Mieć
kontrolę nad tym, co cię atakuje.
W jednym z jego snów-wizji ogromny potwór wmawiał mu, że
jest niczym, że jest głupi, że tu przybył, że niczego się nie nauczy. To był
jego błąd, a teraz potwór zamierzał go zjeść.
- Zjedz mnie! - odparł Amerykanin buńczucznie. I ten go
połknął...
Przyszły szaman płynął z przełyku do żołądka, gdzie rzekł do
potwora:
- To był twój błąd! Bo ja jestem gwiazdą!
I jak ta gwiazda - wybuchnął w jego żołądku, rozrywając
potwora na części....
Cały dzień miałam pościć, mogłam co najwyżej pić wodę. A po
południu zalecono mi odpoczywać.
Przeszłam się po terenie, należącym do Elisy i jej
rodziny. Natknęłam się też na gotującą się ayahuascę:
Zrobiłam też krótki spacer do wioski. Życie tutaj nie
wygląda na łatwe i super wygodne... Ale pokazuje, jak niewiele do tego życia
potrzeba :)
Ceremonia rozoczynała się o 21.00. Wcześniej przygotowano mejsce
w maloce (swego rodzaju wiata/budynek spotkań w kształcie koła): dookoła
położono materace, a przy każdym postawiono nocnik. Na wymioty. Całe pomieszczenie
okadzono jakimś specjalnym drewnem czy rośliną, by go "pobłogosławić"
(i pozbyć się komarów). Wybito też pająki wielkości 10-15 cm (a przynajmniej
część z nich...).
Było nas w sumie 6 gringos i Elisa z rodziną (mężem, siotrą
i dziećmi).
Napój ayahuasca stał w plastikowej butelce po wodzie
mineralnej, obok drewniana czarka.
Ceremonię czas rozpocząć! Wszyscy siedzą na swoich
materacach w półmroku, jedynie kilka świeczek jest zapalonych na środku
pomieszczenia, zaraz obok koszyka z kryształami, mającymi gromadzić dobrą
energię i odpędzać złą.
Elisa wywołuje każdego z nas po kolei i daje mu czarkę z
napojem.
"Ayahuasca jest osobą. Możesz do niej mówić, traktuj ją
jak człowieka" - przypominam sobie
słowa Amerykanina. "Poproś ją o to, czego szukasz, zapytaj o to, co chcesz
wiedzieć, poproś o odpowiednią wizję. W zamian ofiaruj jej miłość. Nawet, jeśli
pojawią się potwory, rzucaj w nich miłością. Nie okazuj strachu."
Brzmi co najmniej dziwnie...
- Senorita Maria! - woła Elisa.
Wstaję ze swojego materaca i idę przez całe pomieszczenie w
stronę kobiety. "To może być najpiękniejsza lub najgorsza noc w twoim
życiu" - przebiegają mi jeszcze przez myśl słowa Amerykanina. Jakoś nie
czuję strachu, nie mam też żadnych oczekiwań.
Czy wierzę w te wizje? Nie bardzo...
Po prostu chcę poczuć na własnej skórze, o co cała rzecz się rozbija - ciekawa
jestem, co nastąpi. Choć... jest pewne pytanie, które kołacze mi się po głowie
- pewnie nie zaszkodzi zapytać...
Klękam przed Elisą, odbieram od niej czarkę i chwilę trzymam
ją w obu dłoniach, wgapiając się w ciemny kolor napoju. Wypijam ayahuascę
kilkoma szybkimi łykami - smak jest wstrętny.
Wracam na swoje miejsce i - podobnie jak wszyscy pozostali -
biorę kilka łyków wody, przepłukuję usta i wypluwam do nocnika. Większość osób
zapala papierosy z tytoniem z dżungli, więc wokół unosi się dym tytoniu, jak
również dym z kadzidła. Elisa również zapala papierosa, podchodzi do każdego z
nas i, pochylając się, wydmuchuje wokół naszych głów dym. Jest to swego rodzaju
błogosławieństwo.
Następnie gaszone są świece, zapada milczenie. Czekamy aż
mikstura zacznie działać.
Pierwsze dziwne syndromy odczuwam po ok. 20 minutach. Gdy
spoglądam wokół, nie widzę płynnego obrazu - jest to jakby widzenie przez
przesuwane klatki filmu, jakbym pstrykała serię zdjęć. Po kolejnych kilku
minutach świat zaczynam widzieć w setkach kwadracików, potem w ich tysiącach,
milionach... Zamykam oczy i poddaję się temu, co dzieje się z moją głową...
O moich "wizjach" pisać tu nie będę :) Powiem/napiszę tyle, ze zaczęło się bardzo kolorowo - zupełnie jak w kalejdoskopie, który
pamiętam z dzieciństwa. Geometryczne, kolorowe obrazy wybuchały przed moimi
oczami i intensywnie się zmieniały. Potem częściowo przekształciło się to w
dość wyraźne sceny, miałam nad tym pewną kontrolę - ktoś tam nawet się w nich
pojawił :) Ale blog to nie miejsce na szczegóły.
A co działo się ze mną fizycznie? Pierwsza z naszej grupy
zwymiotowałam, ale to pewnie dlatego, że jestem początkująca. Przede wszystkim
nie bardzo mogłam się ruszać, ciało miałam sparaliżowane. Czasem tylko wolno,
leniwie przesunęłam głowę czy rękę. I mam wrażenie, że przez większość czasu na
mojej twarzy miałam błogi, ogłupiały
uśmiech :P
Wizje wmocniły się, gdy Elisa z siostrą zaczęły śpiewać.
Brzmiało to jak naprawdę stare, indiańskie melodie, które śpiewane w wysokim
tonie, wprost wibrowały w powietrzu. Doszły potem jeszcze inne głosy - cały
świat wibrował...
Stan ten trwał kilka godzin. Prócz dźwięków muzyki
dochodziły do mnie odgłosy wymiotów pozostałych uczestników ceremonii...
A co z moim pytaniem? :) Hm, w zasadzie mogłabym powiedzieć,
że otrzymałam odpowiedź... Ale niewykluczone, że jest to po prostu forma
interpretacji "wizji", zwłaszcza, że ta odpowiedź jest mi bardzo po
drodze i zdecydowanie zgadza się z moją własną wizją świata i oczekiwaniami od
życia.
Ceremoia ayahuasca jest na pewno niezwykłym doświadczeniem,
całkiem możliwe, że spróbuję tego ponownie. Ale trzeba patrzeć na to pod kątem
całości - półmrok, świece, kadzidła, śpiewy...
Według mnie ceremonia ayahuasca jest przede wszystkim formą
zbiorowego narkotyzowania się, ubranego w ładną otoczkę. Całość poddana jest
pewnemu porządkowi, każda rzecz ma swoje wyjaśnienie. Wszyscy mają niezłe loty,
a w międzyczasie jest jedno wielkie - za przeproszeniem - rzyganie...
Ale! Mogę się też mylić :) Może po prostu brakuje mi
odpowiedniego przygotowania, żeby wejść za jej pomocą w zaświaty...?
Zdjecia:
https://plus.google.com/u/0/photos/114482896135643526362/albums/5985258578256652977?authkey=CNTD-sT2isPNCA
Chyba miałaś za mało tego rzygania.Dobrze że wróciłaś.Dom
OdpowiedzUsuńNie ma to jak dobre wsparcie ze strony podstawowej komorki spolecznej :))
UsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń