18 lut 2014

W stronę północnego Peru

Autobus z Cusco do Limy - 23 godziny.

W Limie zakwaterowałam się u brata (Peruwiańczyka) chłopaka koleżanki (Polki) dziewczyny z epilepsją, którą miałam na wycieczce... :) Część osób zna historię z Pauliną - cała ta wycieczka zresztą została nazwana "Zemstą hrabiego Draculi", bo 80% uczestników  zostało zdrowotnie poszkodowanych (nie wyłączając pilotki i kierowców...). W każdym razie można uznać, że w jakiś zawikłany sposób zakumplowałyśmy się z Pauliną w wyniku jej ataków. A gdy powiedziałam, że wybieram się do Peru, to zapytała, czy potrzebuję tu pomocy, bo jej koleżanki chłopak ma tu rodzinę.


W sumie, to planowałam poszukać w Limie kogoś, do kogo  mogłabym w trakcie podróży przesłać część rzeczy np. pamiątki czy to, czego nie będę potrzebować. Propozycji Pauliny nie wzięłam na serio, aż tu nagle w listopadzie dostałam maila, że mogę u nich rzeczy zostawić i się przechować, jak w Limie będę.

Luksusy, powiadam Wam... Własny pokój. Własna łazienka. Nikt mi nie dudni, że mam kończyć prysznic, nikt nie pogania. Przesympatyczni gospodarze, mówiący po angielsku (!). Dopytałam ich o różności dotyczące Peru, oni sami opowiedzieli m.in. o zawikłaniach politycznych, zwłaszcza z prezydentami, z których np. jeden w środku wojny domowej poleciał do Tokio niby na jakiś szczyt polityczny, a potem przysłał faks, że on jednak jest Japończykiem i rezygnuje z funkcji... Po kilku latach wrócił i dalej kandydował na prezydenta. Potem uciekł do Ekwadoru, został poddany ekstradycji i wsadzony do więzienia... A to tylko jedna z takich historii.

O samej Limie nie będę za dużo pisać, bo to mało egzotyczne miasto jest. Niemalże czułam się jak w Europie. Niemalże - bo w Europie nie odzywają się za mną gwizdy i cmokania kilkakrotnie w przeciągu zaledwie 5 minut... Ignorowałam. Nie odwracałam się. Nie odpowiadałam na odzywki. Ale cierpliwość zaczęła się kończyć, a jej miejsce zajęła wściekłość, potem niemal furia. Gdybym tak tylko treki wtedy miała na nogach... Przyłożyłabym jednemu i drugiego, to by mu te cmoknięcia w gardle utknęły.

Po kilkudziesiątym cmoknięciu nie wytrzymałam - nie odwracając się, wyciągnęłam rękę ku górze, zwinęłam palce, pozostawiając środkowy wyprostowany... Po reakcji głosowej można było uznać, że idiota zrozumiał, że jest palantem. A ja, jak tylko wyobraziłam sobie tę scenę z boku, wybuchnęłam śmiechem :P I zrobiło mi się znacznie lepiej. Generalnie nie jestem osobą, która klnie - chyba, że wydarzy się coś naprawdę super poważnego i wtedy przekleństwa kleją mi się do języka z czystej bezsilności. Ale teraz kolejnym idiotom dawałam do zrozumienia - po polsku - że mają... się odczepić, ale w nieco mocniejszych słowach. Niektórych, jak tylko otwierali usta, wyprzedzałam, mówiąc, gdzie to mogą się pocałować na przykład. Naprawdę - człowiekowi lepiej się po tym robi.

Podobnie potraktowałam bileciarza w mikrobusie. Wiedziałam, że za przejazd płacę jedynie 50 centavos (ok. 50 gr). Ten dał mi bilet za 2 sole, a wziął 1 sol, nie wiedzieć czemu. To mu mówię, że za tę trasę jest przecież 50 centavos. To nie jest dużo, wiem, ale dlaczego, kurcze, biały ma zawsze więcej płacić?! Do rozmowy włączyła się jedna z pasażerek, stając po mojej stronie. To, że jestem turystką nie znaczy, że powinnam więcej płacić. A facet na to, że on lepiej zna swoją pracę, blablabla... Wychodząc powiedziałam mu, że jest palantem i złodziejem. Po polsku, rzecz jasna. Spojrzał zdziwiony, zatkało go, ale myślę, że po tonie głosu zrozumiał, co o nim sądzę.

A wieczorem dla moich gospodarzy zrobiłam pierogi według przepisu mojej Mamy :) Mniam, mniam... :)

Co dalej? Na pewno północ Peru. Niestety, zostały mi tylko 3 tygodnie, co chyba nie wystarczy na wszystko, co bym chciała jeszcze zrobić i zobaczyć. Chyba, że przedłużę bilet, co mi chodzi po głowie od dłuższego czasu... I wtedy może jeszcze skoczyłabym do Ekwadoru albo Kolumbii (gdzie mam zaproszenie od łódkowego "chłopaka" z wycieczki na Islas Ballestas - to historia z dziury czaso-przestrzennej).

W każdym razie na ten moment musiałam się na coś zdecydować. Jedną z opcji był Huaraz położony w Andach z pięknymi trasami trekkingowymi. Ale jest tu kilka "ale". Raz, że charakter Andów już nieco znam z różnych stron. Dwa, że chciałabym doświadczyć jeszcze czegoś, czego nie znam. A trzy... Normalne objawy choroby wysokościowej u mnie nie wystąpiły. Natomiast zawsze w górach mam niesamowity apetyt... A odkąd dawno temu w Boliwii pojawiłam się na wysokości 2000 m n.p.m., to na niziny nie zeszłam przez jakieś 2 miesiące. Apetyt dopisywał, najeść się nigdy nie mogłam, w związku z czym spasłam się niemożliwie... Doszło mi 5 kg. Oczywiście, Mama stwierdziła, że ładnie teraz wyglądam :)) Ale zaczynam się obawiać, że czeka mnie wymiana ciuchów przed powrotem do domu...
W każdym razie, potrzebuję pobyć na nizinach, co by może choć trochę stracić z oponki...

A więc! Niziny + nowe doświadczenia + słońce + przygoda = dżungla amazońska :D

No to w drogę!
Autobus do Pucallpa, miejscowości, skąd mam płynąć łodzią do Iquitos, położonego głęboko w dżungli nad Amazonką, miał jechać 18 godzin. W Pucallpa pojawiłam się po 22 godzinach i to nie tym autobusem do samej miejscowości dojechałam...

Miejsce miałam panoramiczne, czyli przód drugiego piętra. Widok był taki:



Średnio dowodził on bezpieczeństwa w tym pojeździe, ale już wyboru innego nie było, jak tylko wierzyć w umiejętności kierowcy. Droga w dużej mierze przebijała się z wybrzeża przez Andy na północny wschód od Limy.

Obok na siedzeniu towarzyszyła mi nauczycielka z Pucallpa, która trajkotała niesamowicie... Opowiedziała mi sporo ciekawostek, anegdotek i kontrowersji, zwłaszcza o Indianach z plemienia Shipibo. Część była dość szokująca, ale nie będę powtarzać - na wypadek, gdybym coś tam źle zrozumiała, bo kobiecina zasuwała własnym dialektem hiszpańskiego niesamowicie.

Pół godziny drogi przed Pucallpa skończyła się benzyna, autobus stanął. Złapałabym stopa, gdyby nie to, że bagażu nie chciano mi wydać. Po godzinie dowieźli benzynę, ruszyliśmy.

4 km przed Pucallpa, 10 minut drogi do centrum - autokar znowu stanął. Wlana benzyna wyciekła. Istne szaleństwo, ukrop niesamowity, bo to już teren lasów deszczowych, więc parno, wilgotno i duszno. Ludzie zaczęli się wykłócać o bagaże, w końcu kierowcy odpuścili i zaczęli je wydawać - ale od strony ruchliwej jezdni, bo tylko ten luk dało się otworzyć. Porobiły się korki, trąbienia, krzyki, nawoływania taksówkarzy z motocarros (tutejszych tuk-tuków)... Przyjechała policja, kazała zamknąć luk i zejść z jezdni, ale nikt nie słuchał, więc w końcu odjechała z kwitkiem... :)) Komediodramat jak nic!

Po wydaniu większości bagaży z tego luku okazało się, że kilku brakuje, w tym mojego. Kierowca przypomniał sobie, że kilka bagaży jest z przodu. Jako ostatnia dostałam więc swój bagaż, dość tym poirytowana, a już od dłuższej chwili czatował na mnie jeden taksówkarz, któremu ewidentnie dolary świeciły w oczach na widok białej skóry.
- Ile? - pytam go.
- 15.
- 15?! Nie dziękuję, idę pieszo.
- 10!
- 5! - włączył się inny taksówkarz.
Wszyscy pasażerowie już pojechali, więc niepocieszeni taksówkarze niemalże zaczęli wyrywać sobie mnie i mój bagaż. A ja doskonale byłam świadoma tego, że za 4 km na pewno nie powinnam zapłacić 10-15 soli. Ale skoro ci się tak przekrzykiwali...
- 3 sole! Kto mnie zawiezie?
Wsiadłam do tego, który najszybciej odpowiedział. Zjechać z 15 soli do 3 to też niezła frajda :P



Pewien problem miałam z zakwaterowaniem w Pucallpa, bo w większości miejsc sporo chcieli za nocleg. W końcu wylądowałam w więzieniu... tzn. w hostelu, który tak wyglądał, a oto i moja cela:



Żeby nie było - miałam również opcję zamieszkania za 7 soli, w drewnianym piętrowym baraku...

Przed wypłynięciem na Iquitos jadę jeszcze do San Fransisco, wioski Indian plemienia Shipibo. Chcę tam wziąć udział w ceremonii ayahuasca...

A następnego dnia wypływam do Iquitos! Na łodzi jest już nawet zawieszony mój hamak :) Podróż potrwa 3-4 dni, więc postów nie będzie przez najbliższy czas. Czego spodziewać się po tym "rejsie"? Pozwólcie, że zacytuję przewodnik Bezdroży:
"Wyprawa ta jest tylko dla takich osób, którym nie przeszkadzają przeładowane łodzie, ekstremalny brak miejsca, absolutny brak komfortu i serwowana zupa żółwiowa na bazie wody z rzeki."

Nowości mi się zachciało... :P

:D Przygoda!


Do zaś! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz