Autobus z Cusco do Limy - 23 godziny.
W Limie zakwaterowałam się u brata (Peruwiańczyka) chłopaka
koleżanki (Polki) dziewczyny z epilepsją, którą miałam na wycieczce... :) Część
osób zna historię z Pauliną - cała ta wycieczka zresztą została nazwana
"Zemstą hrabiego Draculi", bo 80% uczestników zostało zdrowotnie poszkodowanych (nie
wyłączając pilotki i kierowców...). W każdym razie można uznać, że w jakiś
zawikłany sposób zakumplowałyśmy się z Pauliną w wyniku jej ataków. A gdy powiedziałam,
że wybieram się do Peru, to zapytała, czy potrzebuję tu pomocy, bo jej
koleżanki chłopak ma tu rodzinę.
W sumie, to planowałam poszukać w Limie kogoś, do kogo mogłabym w trakcie podróży przesłać część
rzeczy np. pamiątki czy to, czego nie będę potrzebować. Propozycji Pauliny nie
wzięłam na serio, aż tu nagle w listopadzie dostałam maila, że mogę u nich
rzeczy zostawić i się przechować, jak w Limie będę.
Luksusy, powiadam Wam... Własny pokój. Własna łazienka. Nikt
mi nie dudni, że mam kończyć prysznic, nikt nie pogania. Przesympatyczni
gospodarze, mówiący po angielsku (!). Dopytałam ich o różności dotyczące Peru,
oni sami opowiedzieli m.in. o zawikłaniach politycznych, zwłaszcza z
prezydentami, z których np. jeden w środku wojny domowej poleciał do Tokio niby
na jakiś szczyt polityczny, a potem przysłał faks, że on jednak jest
Japończykiem i rezygnuje z funkcji... Po kilku latach wrócił i dalej kandydował
na prezydenta. Potem uciekł do Ekwadoru, został poddany ekstradycji i wsadzony
do więzienia... A to tylko jedna z takich historii.
O samej Limie nie będę za dużo pisać, bo to mało egzotyczne
miasto jest. Niemalże czułam się jak w Europie. Niemalże - bo w Europie nie
odzywają się za mną gwizdy i cmokania kilkakrotnie w przeciągu zaledwie 5 minut...
Ignorowałam. Nie odwracałam się. Nie odpowiadałam na odzywki. Ale cierpliwość
zaczęła się kończyć, a jej miejsce zajęła wściekłość, potem niemal furia.
Gdybym tak tylko treki wtedy miała na nogach... Przyłożyłabym jednemu i
drugiego, to by mu te cmoknięcia w gardle utknęły.
Po kilkudziesiątym cmoknięciu nie wytrzymałam - nie
odwracając się, wyciągnęłam rękę ku górze, zwinęłam palce, pozostawiając
środkowy wyprostowany... Po reakcji głosowej można było uznać, że idiota
zrozumiał, że jest palantem. A ja, jak tylko wyobraziłam sobie tę scenę z boku,
wybuchnęłam śmiechem :P I zrobiło mi się znacznie lepiej. Generalnie nie jestem
osobą, która klnie - chyba, że wydarzy się coś naprawdę super poważnego i wtedy
przekleństwa kleją mi się do języka z czystej bezsilności. Ale teraz kolejnym
idiotom dawałam do zrozumienia - po polsku - że mają... się odczepić, ale w
nieco mocniejszych słowach. Niektórych, jak tylko otwierali usta, wyprzedzałam,
mówiąc, gdzie to mogą się pocałować na przykład. Naprawdę - człowiekowi lepiej
się po tym robi.
Podobnie potraktowałam bileciarza w mikrobusie. Wiedziałam,
że za przejazd płacę jedynie 50 centavos (ok. 50 gr). Ten dał mi bilet za 2
sole, a wziął 1 sol, nie wiedzieć czemu. To mu mówię, że za tę trasę jest
przecież 50 centavos. To nie jest dużo, wiem, ale dlaczego, kurcze, biały ma
zawsze więcej płacić?! Do rozmowy włączyła się jedna z pasażerek, stając po
mojej stronie. To, że jestem turystką nie znaczy, że powinnam więcej płacić. A
facet na to, że on lepiej zna swoją pracę, blablabla... Wychodząc powiedziałam
mu, że jest palantem i złodziejem. Po polsku, rzecz jasna. Spojrzał zdziwiony,
zatkało go, ale myślę, że po tonie głosu zrozumiał, co o nim sądzę.
A wieczorem dla moich gospodarzy zrobiłam pierogi według
przepisu mojej Mamy :) Mniam, mniam... :)
Co dalej? Na pewno północ Peru. Niestety, zostały mi tylko 3
tygodnie, co chyba nie wystarczy na wszystko, co bym chciała jeszcze zrobić i
zobaczyć. Chyba, że przedłużę bilet, co mi chodzi po głowie od dłuższego
czasu... I wtedy może jeszcze skoczyłabym do Ekwadoru albo Kolumbii (gdzie mam
zaproszenie od łódkowego "chłopaka" z wycieczki na Islas Ballestas -
to historia z dziury czaso-przestrzennej).
W każdym razie na ten moment musiałam się na coś zdecydować.
Jedną z opcji był Huaraz położony w Andach z pięknymi trasami trekkingowymi.
Ale jest tu kilka "ale". Raz, że charakter Andów już nieco znam z
różnych stron. Dwa, że chciałabym doświadczyć jeszcze czegoś, czego nie znam. A
trzy... Normalne objawy choroby wysokościowej u mnie nie wystąpiły. Natomiast zawsze
w górach mam niesamowity apetyt... A odkąd dawno temu w Boliwii pojawiłam się
na wysokości 2000 m n.p.m., to na niziny nie zeszłam przez jakieś 2 miesiące.
Apetyt dopisywał, najeść się nigdy nie mogłam, w związku z czym spasłam się
niemożliwie... Doszło mi 5 kg. Oczywiście, Mama stwierdziła, że ładnie teraz
wyglądam :)) Ale zaczynam się obawiać, że czeka mnie wymiana ciuchów przed
powrotem do domu...
W każdym razie, potrzebuję pobyć na nizinach, co by może
choć trochę stracić z oponki...
A więc! Niziny + nowe doświadczenia + słońce + przygoda =
dżungla amazońska :D
No to w drogę!
Autobus do Pucallpa, miejscowości, skąd mam płynąć łodzią do
Iquitos, położonego głęboko w dżungli nad Amazonką, miał jechać 18 godzin. W
Pucallpa pojawiłam się po 22 godzinach i to nie tym autobusem do samej
miejscowości dojechałam...
Miejsce miałam panoramiczne, czyli przód drugiego piętra.
Widok był taki:
Średnio dowodził on bezpieczeństwa w tym pojeździe, ale już
wyboru innego nie było, jak tylko wierzyć w umiejętności kierowcy. Droga w dużej
mierze przebijała się z wybrzeża przez Andy na północny wschód od Limy.
Obok na siedzeniu towarzyszyła mi nauczycielka z Pucallpa,
która trajkotała niesamowicie... Opowiedziała mi sporo ciekawostek, anegdotek i
kontrowersji, zwłaszcza o Indianach z plemienia Shipibo. Część była dość
szokująca, ale nie będę powtarzać - na wypadek, gdybym coś tam źle zrozumiała,
bo kobiecina zasuwała własnym dialektem hiszpańskiego niesamowicie.
Pół godziny drogi przed Pucallpa skończyła się benzyna,
autobus stanął. Złapałabym stopa, gdyby nie to, że bagażu nie chciano mi wydać.
Po godzinie dowieźli benzynę, ruszyliśmy.
4 km przed Pucallpa, 10 minut drogi do centrum - autokar
znowu stanął. Wlana benzyna wyciekła. Istne szaleństwo, ukrop niesamowity, bo
to już teren lasów deszczowych, więc parno, wilgotno i duszno. Ludzie zaczęli
się wykłócać o bagaże, w końcu kierowcy odpuścili i zaczęli je wydawać - ale od
strony ruchliwej jezdni, bo tylko ten luk dało się otworzyć. Porobiły się korki,
trąbienia, krzyki, nawoływania taksówkarzy z motocarros (tutejszych
tuk-tuków)... Przyjechała policja, kazała zamknąć luk i zejść z jezdni, ale
nikt nie słuchał, więc w końcu odjechała z kwitkiem... :)) Komediodramat jak
nic!
Po wydaniu większości bagaży z tego luku okazało się, że
kilku brakuje, w tym mojego. Kierowca przypomniał sobie, że kilka bagaży jest z
przodu. Jako ostatnia dostałam więc swój bagaż, dość tym poirytowana, a już od
dłuższej chwili czatował na mnie jeden taksówkarz, któremu ewidentnie dolary
świeciły w oczach na widok białej skóry.
- Ile? - pytam go.
- 15.
- 15?! Nie dziękuję, idę pieszo.
- 10!
- 5! - włączył się inny taksówkarz.
Wszyscy pasażerowie już pojechali, więc niepocieszeni
taksówkarze niemalże zaczęli wyrywać sobie mnie i mój bagaż. A ja doskonale
byłam świadoma tego, że za 4 km na pewno nie powinnam zapłacić 10-15 soli. Ale
skoro ci się tak przekrzykiwali...
- 3 sole! Kto mnie zawiezie?
Wsiadłam do tego, który najszybciej odpowiedział. Zjechać z
15 soli do 3 to też niezła frajda :P
Pewien problem miałam z zakwaterowaniem w Pucallpa, bo w
większości miejsc sporo chcieli za nocleg. W końcu wylądowałam w więzieniu...
tzn. w hostelu, który tak wyglądał, a oto i moja cela:
Żeby nie było - miałam również opcję zamieszkania za 7 soli,
w drewnianym piętrowym baraku...
Przed wypłynięciem na Iquitos jadę jeszcze do San Fransisco,
wioski Indian plemienia Shipibo. Chcę tam wziąć udział w ceremonii ayahuasca...
A następnego dnia wypływam do Iquitos! Na łodzi jest już nawet zawieszony mój hamak :) Podróż potrwa 3-4
dni, więc postów nie będzie przez najbliższy czas. Czego spodziewać się po tym
"rejsie"? Pozwólcie, że zacytuję przewodnik Bezdroży:
"Wyprawa ta jest tylko dla takich osób, którym nie
przeszkadzają przeładowane łodzie, ekstremalny brak miejsca, absolutny brak
komfortu i serwowana zupa żółwiowa na bazie wody z rzeki."
Nowości mi się zachciało... :P
:D Przygoda!
Do zaś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz