15 lut 2014

Ruin wokół Cusco ciąg dalszy

[05.02.2014]

Tipon - tym razem na własną rękę, transportem publicznym. Tego dnia planowałam zobaczyć jeszcze ruiny w Pikillacta, które są oddalone jedynie o kilkanaście kilometrów od Tipon, ale jakoś zapomniałam, że Inkowie wznosili swoje budowle na sporych wysokościach, w związku z czym trzeba tu było jeszcze nieźle drałować pod górę i nie wyrobiłam się czasowo.

Do ruin wiodła droga asfaltowa - ale ja przecież asfaltówką chodzić nie będę :P Mozolnie więc wdrapywałam się na górę aż do momentu, gdy zorientowałam się, że to nie jest właściwa góra... No, ale przecież nie będę wracać tą samą drogą, jakoś musi dać się tu zejść...
I tym sposobem przelazłam przez jakieś zepsute ogrodzenie i znalazłam się w... zoo :P Bez biletu tylnym wejściem! Miałam lekkiego stracha, że ktoś mnie tu zaraz zatrzyma, wezwie policję i oskarży o wtargnięcie... Chyba żadnego pracownika nie spotkałam po drodze do wyjścia/wejścia, tylko bileter coś mi się podejrzanie przyglądał :P


W końcu dotarłam do ruin Tipon, które ewidentnie świadczą o geniuszu inkaskim w zakresie hydrauliki. Tarasy, które doskonale zachowały się do dziś, zwane są inkaskimi ogrodami wiszącymi i nawadniane są dość skomplikowanym systemem.





Tak naprawdę to, co zwiedziałam wokół Cusco od samego początku, zdeterminowane było przez bilet ważny 10 dni i obejmujący 16 różnych miejsc. Koszt: 130 soli - ale myślę, że to słuszny był zakup.

Wieczorem wybrałam się jeszcze na pokaz tańców z Cusco i okolic, który również wliczony był w zakupiony wcześniej bilet. Stroje, tańce - super :) Moje zacięcie etnograficzne miało istną ucztę :D




Za to kolejnego dnia znowuż skorzystałam z oferty agencji turystycznej (z powodu braku transportu publicznego głównie) i pojechałam zobaczyć ciekawe miejsca z innej strony miasta: Moray i Salineras.

Przewodniczka tego dnia powitała nas mniej więcej tak: "Mam na imię Emma i dziś będę waszą siostrą. Mimo że jesteśmy wszyscy z różnych krajów, z Brazylii, ze Stanów, z Peru, z Francji, z Chile, z Argentyny... to wszyscy tak naprawdę jesteśmy braćmi, ponieważ mamy jednego ojca - Boga." ... Myślę, że gdybym ja tak powitała turystów, to uznaliby mnie za nawiedzoną i wyrzucili z autokaru...

Pierwsze miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy, to była niewielka zagroda wiejska, tu kobiety pokazały nam, jakich produktów używają, jak wyrabiają wełnę, czyszczą ją i farbują itp. Pokazała nam też sposób wyrabiania barwników - jeden z nich stosowany jest jako szminka dla kobiet. Podobo wytrzymuje 24 godziny lub 100 pocałunków...



Zanim tu przyjechaliśmy przewodniczka bardzo nam zachwalała to miejsce, kładąc szczególny nacisk na to, że kobety, które tu mieszkają, mówią wyłącznie w języku quechua. Podkreślała to przynajmniej 6-7 razy.
Gdy kobitka stanęła przed nami, tuż po tym, jak zostaliśmy  poczęstowani herbatą, najpierw przywitała nas po hiszpańsku (!), a potem przeszła na płynny angielski (!!)... Ot, turystyka w Peru. A do czego to wszystko zmierzało? Oczywiście wokół rozłożone były stragany ze swetrami, skarpetami, czapkami, kocami, pierdołami...
Jak nas zapewniano - wszystko ręcznie robione. Zastanawiające tylko jest to, że identyczne rzeczy można kupić w całym Peru, jak i w Boliwii również. A! Jest jeda różnica. Cena.
Jest to jednak trochę przykre, bo pokazuje, że turystyka w Peru jest już dość zakłamana.

Salineras - super ciekawe miejsce. Całość położona jest na zboczu góry i składa się z licznych "oczek", swego rodzaju mis wodno-solnych. Z góry spływa słona woda, która rozprowadzana jest po misach - każda taka należy do danej rodziny i w czasie suchej pory, gdy woda wyparuje, wydobywana jest tu sól do 7 cm w głąb. W zależności od głębokości wydobycia mamy tu 3 rodzaje soli: 2 są spożywcze, 1 stosowany jest tylko medycznie.




Moray z kolei wygląda tak:




Za czasów Inków było to centrum rolnicze. Zachowały się trzy pola uprawne, gdzie tarasy przyjęły kształt koła o powierzchni 150 m i 30 m głębokości, a wokół znajdują się kanały nawadniające.

Ponoć dowiedziono, że tutaj eksperymentowano z ziarnami z różnych upraw, co związane jest z różną temperaturą na kolejnych poziomach tarasów, którą różni się o 15 stopni. To, co dla Inków było najcenniejsze, to jedzenie (złoto i srebro nie miało większej wartości, służyło głównie do dekoracji). Stąd też całkowicie poświęcali się temu właśnie zagadnieniu. Tutaj podobno nie uprawiano warzyw, a jedynie nasiona, które później rozsyłano po całym kraju.

Po powrocie do Cusco przeszłam się jeszcze po kilku muzeach, w tym po dawnym klasztorze Santo Domingo, który wybudowany został na ruinach - a jakżeby inaczej - kolejnej świątyni Słońca. Dopiero trzęsienie ziemi w 1950 r. ku uciesze archeologów wydobyło na zewnątrz pozostałości Qoricancha, całej dzielnicy świątyń i pałaców. To tutaj składano też ciała ważnych Inków.




CUSCO Z INNEGO PUNKTU WIDZENIA

W Cusco irytuje mnie...

...to, że na głównym placu co rusz podchodzą do ciebie człowieki, próbujące ci wcisnąć malunki rodzaju różnorakiego i to w formacie A4. I jak tu takiemu wytłumaczyć, że przede wszystkim do plecaka to się nie nadaje, poza tym nawet nie ma się ściany, na której możnaby to powiesić. I jak tu za trzydziestym którymś razem nie być już nieprzyjemnym i tylko odburknąć "No! Gracias!"

...że w pewnej uliczce, która jakoś często mi po drodze jest, co pół kroku jakaś dziewczyna pyta bądź krzyczy za mną: "Manicure? Senorita! Pedicure?" Czy ja wyglądam, jakbym potrzebowała manicure? Albo jeszcze lepiej - pedicure? No, może i wyglądam... ale czy wyglądam na dziewczynę, która by tego chciała? W trekach, z nierówną opalenizną, odchodzącą skórą tu i ówdzie, czerwonym od słońca nosem, rozwianym włosem i jeszcze bardziej rozbieganym wzrokiem?...

...każdy kolejny nagabujący o wycieczkę do Valle Sagrada, na Machu Picchu, City Tour itd.



W Cusco zaskakuje mnie...

...niekompetencja policji co do tego, gdzie, jak się dostać i gdzie co się znajduje.

...poganianie ludzi jak zwierzęta w mikrobusach jeżdżących po mieście. "Baja, baja, baja!!" "Wysiadać, wysiadać, wysiadać!!"



W Cusco (i w całym Peru) najbardziej boję się...

...pań w aptece. Apteki służą tu głównie za drogerie, a leki sprzedawane są przy okazji przez nie bardzo kompetentne farmaceutki-kosmetyczki... Nigdy nie wiem, co mi dają, bo ulotka jest po hiszpańsku, a specjalistycznego hiszpańskeigo ani rusz. Ale wujek Googel powiedział mi na przykład, że maść, która miała być na swędzenie po ugryzieniu komarów, jest maścią przeciwgrzybiczną...
Boję się pań w aptece...


W Cusco zatęskniłam za...

...normalnymi zakupami :) Nie takimi, które składają się głównie z wody, ewentualnie buły i marmolady i owoców, ale takimi, gdzie jest ser (zwłaszcza żółty, który tutaj jest niesamowicie drogi), szynka (też ceny z kosmosu), jakieś mięsko na obiad, pieczarki, śmietana... Głupie, nie? :) Ale brakuje mi trochę gotowania i zrobienia sobie normalnego śniadania, zamiast łapać gdzieś coś w biegu albo zajadać pomyjówę.

...towarzystwem podczas wieczornego spaceru. Generalnie w ciągu dnia nie odczuwa się tego za bardzo, bo jest co robić, oglądać i w ogóle. Ale wieczór sprzyja tęsknotom, cóż ja poradzę :)

...brodatym uśmiechem... :P

...pierogami mojej Mamy :)

3 komentarze:

  1. Teraz cierp ciało jak Ci się przygód chciało. Pierogi i mama czekają. t

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma to jak zlote mysli mojego Taty... :)

      Jakos przecierpie - a pierogi zjadlam w Limie :D (co prawda, to nie to samo, co u Mamy... ale uczta byla :)

      Usuń
    2. Tej, ale to JA przecież robię pierogi w Domu, nie Mama :P
      M.

      Usuń