Dałabym głowę, że gdzieś na
którejś z licznych (i wszystkich dupnych, za przeproszeniem) map widziałam drogę
z Huambo nad Colcą, przebijającą się przez pasmo górskie do Doliny Wulkanów.
Sugerowanego powrotu do Arequipy i łapania stamtąd autobusu w ogóle nie brałam
pod uwagę. Na moje pytania o możliwość dostania się przez góry odpowiadano różnie
- nie da się, jest to niebezpieczne, potrwa to 3 dni, potrwa to 2 dni, drogi
nie ma, droga jest, droga kiedyś była... Na pewno ryzykowałabym to przejście,
gdybym choć miała dobrą mapę terenu, a nie coś na kształt ręcznie malowanych
dróżek...
Drążąc temat w informacji
turystycznej w Cabanaconde, podsuwałam mojej rozmówczyni różne sposoby dostania
się do Valle de los Volcanes. Koniec końców uznała, że z Huambo nie ma drogi i
przyznała mi rację, że w takim razie najlepszą opcją będzie dojazd do Pedregal,
miejscowości na drodze panamerykańskiej w stronę Limy i łapanie stamtąd
autobusu dalej.
Autobus z Cabanaconde do
Pedregal jeździ raz albo dwa w tygodniu - nam się akurat udało na niego trafić.
O której wyjazd? No, tu kolejne zakrzywienie czasu: rozbieżności były od godz.
4.00 do godz. 7.30. Przecież nie będziemy koczować od takiego rańca... W końcu
udało nam się dorwać kierowcę, który ogłosił odjazd o 5.30 rano.
Droga pozostawiała sporo do życzenia,
wytrzęsło nas niesamowicie (w Pedregal byliśmy dopiero ok. 13.30...), ale za to
widoki przez większą część drogi były naprawdę niesamowite....
Po drodze stanęliśmy w Huambo,
skąd miała niby iść ta droga przez góry, którą na jakiejś mapce dojrzałam, ale nie mając pewnej informacji, nierozsądne
było się tam pchać... Mój Boże, skąd też u mnie tyle rozsądku :P
A w Huambo natrafiłyśmy na to:
Szkoła im. Jana Pawła II.
Przypomniałam sobie, że faktycznie wspominał o tym p. Jerzy Majcherczyk podczas
swojej prelekcji odnośnie Kanionu Colca. Twierdził, że takie imię nadano szkole
w ramach wdzięczności za to, co Polacy uczynili dla tego terenu... Ponoć p.
Jerzy jest mocno zaangażowany w walkę przeciwko wydobywaniu złota, co oczywiście
przyczyniłoby się do degradacji kanionu.
Od Huambo siedzialyśmy z Agatą
osobno (każda przy oknie), więc dosiadła się do mnie jakaś kobiecina. Chwilkę
porozmawiałyśmy i zapytałam ją o tę drogę z Huambo na drugą stronę do Doliny
Wulkanów. No, jest... Samochód nie przejedzie, ale przejść się da. Ile czasu?
Na drugą stronę Kanionu do pierwszej wioski - 2 godziny... Aaaaa!!! Myślałam, że
oknem wyskoczę. Trudno. Jedziem dalej do Pedregal. Tranquilo, tranquilo...
A po drodze kolejne atrakcje.
Już wcześniej w którymś autobusie podróżował szczeniak w kartonie i mruczał całą
drogę, później były jeszcze kurczaki, kury, kot. A tym razem:
Tak! Owce zostały wpakowane do
luku bagażowego. Tuż obok naszych plecaków. Claro, porque no! :)
Ostatni fragment drogi był
istnym koszmarem... A w Pedregal złapałyśmy kolejnego busa do Corire.
Powitała nas uśmiechnięta krewetka -
tutejszy główny przysmak.
Poszłyśmy na obiad (a w
zasadzie na kolację, bo godz. 16.00 to za późno na obiad, ale wydawali już
kolację), skusiła nas cena 6 soli. Pierwsze danie: pomyjówa... Tym razem nawet
przyprawy nie pomogły...
Rano przeszłyśmy się do położonego
kilka kilometrów od miasta Toro Muerto - miejsca, gdzie znajdują się
petroglify, rysunki skalne, wykonane jeszcze za czasów przedinkaskich. Na
kamienno-pustynnym terenie o wielkości ok. 4 km x 250-400 m podziwiać można ok
6000 takich rysunków wyrytych na skałach. Nie do końca wiadomo, czy miały one służyć
celom rytualnym, religijnym czy raczej być zapisem, swego rodzaju książką.
Obliczono, że najstarsze pochodzą jeszcze z 600-1200 r. n.e. i zostały wykonane
przez lud Wari. Petroglify przedstawiają ludzi, zwierzęta, figury i wzory
geometryczne, roślinne i abstrakcyjne. Sporo rysunków pokazuje tańce plemienne,
takich wariatów :)
A to kotek z Krainy Czarow (tej od Alicji):
Niewykluczone też, że
przedstawieni są tu szamani, którzy wykonują rytualne tańce, odstraszające
demony chorób. Przypuszcza się, że towarzyszące im czasem przebrania lub
postaci węża i jaguara mogą być związane
z kultem tych zwierząt w dolinie Majes, w której połoźony jest teren z
petroglifami.
Toro Muerto jest najbardziej
obszernym zbiorem petroglifów w całym Peru i zostało zaliczone jako Dziedzictwo
Kulturowe Ludzkości.
Po południu zajrzałyśmy
jeszcze w gardziel dinozaura:
...i z niezbyt wielkim
zachwytem obejrzałyśmy ślady dinozaurów:
Przewodnik twierdzi, że ślady
z 3-4 palcami odbitymi w nabrzeżnym skamieniałym błocie "wywierają spore wrażenie"...
Okazało się, że woda wyciekła
w moim plecaku, w związku z czym na ulicy odbyło się potem wielkie suszenie.
Dojrzało nas dwóch panów, którzy podjechali tuk-tukiem i koniecznie chcieli się
z nami zaprzyjaźnić. Byli dość napruci, nieco natarczywi, Agata mocno się
wkurzała, a ja miałam ubaw :P W końcu siłą niemalże ich wyrzuciła z naszego
suszącego się grajdołka. W pewnym momencie myślałam, że autentycznie ich
pobije! Potem przyznała, że już dawno nie miała tak dużej ochoty kogoś sprać :)
I jak tu nie czuć się bezpiecznie w takim towarzystwie? :P
A od późnego popołudnia koczowałyśmy
w Aplao na autobus do Andagua, w którym niekoniecznie mogłyśmy znaleźć miejsce
dla siebie, bo autobus jechał z Arequipy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz