11 sty 2014

O Boliwii słów kilka

TRANSPORT

W Boliwii muszą być jedne z najtrwalszych samochodów, autobusów i wszelkich pojazdów na świecie... Na tych wertepach mało który samochód by wytrzymał. A jedynie 5% dróg jest tu wyasfaltowanych.
Kierowcy jeżdżą jak szaleni - ale to muszą być też jedni z najlepszych kierowców na świecie, bo mało który kierowca byłby w stanie jechać kilkanaście godzin na polnej drodze, tuż nad urwiskiem, mając świadomość tego, że każdy napotkany samochód, jadący z naprzeciwka, to niemalże przygoda, bo oboje się tutaj nie zmieszczą...


Klasa pojazdów transportu publicznego jest dość niska. Najwygodniejsze są autobusy i tutaj prócz zwykłych są też "cama" - sypialne z rozkładanymi siedzeniami i "semi cama" z fotelami ustawianymi do pozycji półleżącej.
Prócz autobusów, jeżdżą też np. colectivos - rodzaj zbiorowych taksówek, zazwyczaj mikrobusy, które nie mają stałych godzin odjazdu. Gdy zbierze się pełen samochód, wtedy jadą w trasę.
Najgorszy, ale z największymi przygodami :), transport publiczny, to kamionety - ciężarówki, otwarte lub przykrywane plandeką, gdzie podróżuje się pomiędzy stertami pakunków.

Jazda transportem publicznym jest bardzo tania - zazwyczaj 1 godzina jazdy wychodzi ok. 4 zł, w kamionecie można jechać 2 godziny za 2,50 zł. W ten sposób drogę ok. 400 km (ok. 12 godzin) można na przykład przejechać za 40 zł w autobusie.

Największym mankamentem dla Europejczyka jest to, że pojazdy budowane są na wymiar niskich Boliwijczyków...


BOLIWIJCZYCY

Mam wrażenie, że w większości są to ludzie smutni, ponurzy... Pewnie swoje robi tutaj ogromna bieda. Ale różnica pomiędzy otawrtymi i uśmiechniętymi Brazylijczykami a Boliwijczykami jest ogromna.

Baaardzo rzadko ktoś mnie zaczepiał i z ciekawością pytał, skąd jestem, dokąd jadę itp. Nawet gdy po survivalu w Andach dotarłam do wioski o 7 nad ranem - nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, bo przecież nic o tej porze na ten koniec świata nie jeździ - nikt nie zadał nawet pytania, jak tu się znalazłam.

Niesamowicie brakowało mi tu uśmiechu czy też w ogóle jakichś reakcji mimicznych u ludzi - chyba głównie była to obojętność, znużenie... Ale im bliżej Peru, tym więcej emocji można było zauważyć u ludzi. W samej Soracie, położonej kilkadziesiąt kilometrów od Peru, ludzie sporo się śmiali i żartowali (jak na Boliwię), a w ciągu jednego dnia zaczepiły mnie 2 osoby, wypytując o różne rzeczy, co przerodziło się w sympatyczne pogaduchy. W szoku byłam :) I oczywiście od tej pory pojawiało się wiecznie powtarzające się pytanie (padające zaraz po tym, z jakiego jestem kraju):
- Solita?! Sama?
- Si, solita...

Ale za to w Boliwii, zwłaszcza w okolicach La Paz, nadal żywa jest tradycja, jeśli chodzi o ubiór. Istna mozaika kolorów. Ale o tym było już chyba przy okazji wpisu z La Paz.


JEDZENIE

Przede wszystkim wszędobylskie pollo. Kurczak. Kurczak z rożna. Kurczak w panierce. Pollo, pollo, pollo. Nie możesz znaleźć nic do jedzenia? Na pewno gdzieś otwarta jest knajpa z pollo...
A pollo zazwyczaj jest w zestawie z ryżem, makaronem i frytkami (rzadko kiedy dobrze wysmażonymi) - wszystko naraz.

Na śniadanie - najlepsze są salteñas, czyli rodzaj pieczonych pierożków z nadzieniem... z pollo lub mięsem wieprzowym i warzywami, kawałkiem jajka, oliwką.


Inne nadziewane, nieco inaczej wyglądające pierożki, to empanady, zazwyczaj z serem.
Ale w Boliwii na śniadanie oczywiście z powodzeniem można dostać ćwiartkę lub połowę pollo... albo zupę.

Popularne danie to np. pikantne pico a lo macho (czyt. wpis o La Paz), zupa z quinoa (rodzaj tutejszego zboża) i sporo innych, których nie jestem w stanie wymienić. W każdym razie miesza się tu w jednym daniu makaron z ryżem i frytkami + jajko, trochę mięsa...

Do wszystkich dań zazwyczaj podaje się coś pikantnego np. przecier pomidorowy wymieszany z chili i przyprawami albo ostrą paprykę albo rozwodniony sos musztardowy z przyprawami na ostro. Kto lubi pikantne - śmiało się częstuje.

Za to mają tu beznadziejne sery... Białe sery, bo żółtych raczej nie uświadczysz (ewentualnie w supermarketach za ogromną cenę), wyglądają smacznie, ale są jałowe w smaku. No, chyba że zawierają sporo dodatków (np. ołów), bo sprzedawane są przy głównych ulicach miast.

I oczywiście owoce wszelkiego rodzaju: ananasy, mango, papaja, marakuja... jabłka sprowadzane z Izraela...

Po wjeździe do Peru - koniec pollo. Przerzucam się na cuy - świnkę morską :D


CENY

Noclegi i transport - bardzo tanio. Standardowy nocleg to 30-40 BOB (12-16 zł). Zdarza się taniej, zdarza się drożej.

Zdecydowanie opłaca się jeść w garkuchniach na ulicy (mnie nic po tym nie było), a za 4 zł można naprawdę dostać sporą porcję i najeść się do syta.
Owoce też dość tanio, choć tu ceny wachają się w zależności od miejsca - na nizinach za ananasa zapłaciłam 2 zł, w La Paz 6 zł.

Kupując różne rzeczy na stoiskach trzeba uważać czy traktują cię jak gringo czy jak człowieka... Ceny potrafią wówczas różnić się 2-3krotnie.
Ale standardowe zakupy wychodzą dość drogo (tzn. Mniej więcej jak w Polsce, za niektóre rzeczy drożej) - nawet w supermarketach, w których często ceny są wyższe niż na stoiskach na ulicy.


INNE

Uwielbiam ichniejsze zawołania do klientów: "Mamita! Compre..." - "Mamuśka! Kupże..." :D Urocze :) Wołają też "Amiga!" - "Przyjaciółko". Sympatycznie usłyszeć taką Mamitę wobec siebie, bo to znaczy, że jednak traktują cię jak człowieka :)


TURYSTYCZNIE

W Boliwii spędziłam bodaj 37 dni, zwiedzając sporo miejsc bardziej lub mniej turystycznych. Z tych, które jeszcze bym dołączyła do swojej listy, to byłaby Cochabamba (miasto, które jakoś nie po drodze mi było), Park Narodowy Rurenabaque (kusiło, głównie dlatego, że droga tam prowadząca jest bardzo niebezpieczna i daje sporo przeżyć :) - większość turystów dociera tam więc samolotem, phi... :P; niestety pora deszczowa w dżungli daje się jeszcze bardziej we znaki niż w Andach, więc odpadło), Park Narodowy Toro-Toro (też nie bardzo po drodze) i Villa Tunari (miejsce gdzie można popracować w ramach wolontariatu w dżungli z dzikimi zwierzętami; pora deszczowa...) No i Huayna Potosi (ciągle boli... ale już wypatrzyłam inny 6-tysięcznik :P) i Camino del Choro. Następnym razem? Któż wie...

Boliwia piękna i zachwycająca! :) Tematu oczywiście tu nie wyczerpuję, ale warto go zgłębiać samemu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz