W stanie Madhja Pradeś znajdują
się dwa miejsca, które zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO: kompleks
świątyń z erotycznymi rzeźbami w Khajuraho oraz Sanchi, zawierające zespół
buddyjskich stup. Ten drugi jest niewielki i można go zobaczyć w przeciągu
1,5-2 godz., a że w szerszej okolicy jest niewiele innych atrakcji, więc dla
mnie stał się on dobrym kilkugodzinnym przystankiem na raczej mało przyjemnej
trasie…
JALGAON
Do Jalgaon (Dźalgawn) z Ajanty
zajechałam wieczorem. Tutejszy krótki pobyt rozpoczęłam od zaszycia się w kącie
dworcowym, by obmyślić plan dalszej trasy i zarezerwować bilety, bo czas w
Indiach jakoś podejrzanie się kurczył i trzeba było dobrze się rozplanować, by
zobaczyć ostatnie top zabytki…
Pociąg do Bhopalu miałam
dopiero o 2 w nocy, więc stwierdziłam, że zamiast koczować na peronie, znajdę
sobie jakąś tanią klitkę, by się wykąpać i nieco przedrzemać do tego czasu.
Wyrażenie „tania klitka” jest jak najbardziej odpowiednie w odniesieniu do
miejsca, w którym ostatecznie wylądowałam (po raz kolejny w kilku noclegowniach
odmówiono mi noclegu, bom obcokrajowiec).
Jedną z rzeczy, o których
czytałam przed przyjazdem do Indii i których się obawiałam, było swego rodzaju
obmacywanie czy też dotykanie przez Hindusów, które jest ponoć utrapieniem
wielu białych turystek. Ja – jak dotąd – niczego takiego nie doświadczyłam (no,
może z 2 razy zdarzyło się, że jakiś facet specjalnie szturchnął mnie na
ulicy). W Jalgaon natomiast, gdy czekałam na dworcowej ławce, przysiadł się
obok jakiś facet i niby przypadkiem trącał mnie w łokieć… Odsunęłam się, na ile
się dało, ale gdy ten dotknął mojego uda (!), to aż wstałam. Do wyboru miałam
jeszcze strzelić mu w łeb. Kiepsko wychodziło mu udawanie, że to niby podczas
snu...
W zasadzie miałam bilet do
Bhopal, ale jeszcze przed odjazdem pociągu zorientowałam się, że wygodniej
będzie dojechać stację dalej (do Vidisha), skąd miałam tylko 10 km do Sanchi.
Na dworcu powiedziano mi, że bilet może zmienić tylko konduktor w pociągu, ale
ten nie pojawił się przez całą noc. W Bhopal zwolniłam moją miejscówkę i
usiadłam w korytarzyku. Konduktor pojawił się na horyzoncie dopiero, gdy pociąg
zwalniał przed stacją w Vidisha. Teraz wyszłoby głupio, że jestem bez
biletu, a gdyby jakikolwiek wypisywać, to już bym nie zdążyła wysiąść. Ciut
bezczelnie więc przemieściłam się wagon dalej, by uniknąć spotkania z
konduktorem... :P
SANCHI
Kompleks stup buddyjskich był
całkiem dobrym miejscem na kilkugodzinną przerwę w długiej podróży. Dobrym -
choć niekoniecznie aż tak przyjemnym, bo prośby o foto pojawiały się średnio co
4 minuty: co usiadłam, to łowcy selfie już się czaili. I to do tego stopnia, że
rodzice chcieli zmusić swoją wrzeszczącą córkę, by stanęła obok mnie (nie
pytając „głównej gwiazdy” o zgodę), a chcąc obejrzeć drugą stronę jednej z bram,
zastałam tam dziewczynę robiącą zdjęcie komuś innemu – ta, gdy mnie ujrzała, od
razu skierowała telefon w moją stronę. Ot tak, na bezczela. Jak weszłam pod bramę, tak
wyszłam.
Ale do rzeczy :) Kompleks
buddyjski powstał w III w. p.n.e. Tutejsza Wielka Stupa uważana jest za
najwspanialszy zabytek buddyjski w Indiach i góruje nad pozostałościami innych
stup i ruinami klasztorów. Zespół budynków był stopniowo rozbudowywany do
czasu, gdy buddyzm został wyparty przez hinduizm i miejsce zostało opuszczone.
W połowie XIX w. jeden z
brytyjskich poszukiwaczy przygód, sir Alexander Cunningham, wykopał tu dwie
skrzynki z relikwiami opatrzonymi imionami dwóch najważniejszych uczniów Buddy:
Śiariputry i Maudgaljajana. Zdarzenie to przyrównano nawet do odnalezienia
grobów Piotra i Pawła i spowodowało ono ponowny wzrost popularności Sanći,
które stało się centrum buddyjskich pielgrzymek.
Ruiny były w opłakanym stanie
do czasu ich renowacji w 1. poł. XX w., gdy odbudowano część kompleksu oraz
zbudowano muzeum do pomieszczenia obiektów, które nie wyjechały statkami do
Anglii czy Delhi…
Najwspanialszymi dziełami są tu
cztery torany, czyli bogato rzeźbione bramy, prowadzące do Wielkiej Stupy.
Zdawałoby się, że każdy ich fragment pokryty jest płaskorzeźbami
przedstawiającymi zwierzęta, ludzi, półbogów i liczne symbole. Większość reliefów
dotyczy życia Buddy (i jego 6 poprzednich wcieleń) oraz rozpowszechniania wiary
buddyjskiej przez władcę Aśokę, który ów kompleks założył.
Podobno najsłynniejszą rzeźbą
całego zespołu jest pełna zmysłowości salabhandźika, czyli nimfa leśna czy też
bogini płodności, przechylająca się z jednego z kapitelów:
Na ogrodzonym terenie znajduje się kilka innych obiektów: część odbudowana, choć większość w formie zachowanych ruin:
Według mojego, nieco starawego
już, przewodnika wynika, że w dół można wrócić inną ścieżką, więc znalazłam
takową, bardzo porządną, kamienną i nią ruszyłam do wioski. A tu na końcu niespodzianka:
płot :P Wracać, rzecz jasna, nie miałam zamiaru. Można było pod płotem się
przecisnąć, ale ja skręciłam w małą ścieżynę przez krzaki aż doszłam do murku
tuż przy ulicy i - jakby nigdy nic - po prostu go przeskoczyłam. Nawet w
końcowej fazie widział mnie strażnik, ale słowa nie powiedział :P
Ani w Sanchi ani w Vidisha nie
znalazłam sensownego miejsca, by coś zjeść, więc zakupiłam pakiet ciastek i z
powrotem do pociągu... To „z powrotem do pociągu” było nie lada wyzwaniem, bo
na stacji tradycyjnie mężczyźni wskakiwali do wagonów jeszcze w trakcie biegu
pociągu – z moimi dwoma plecakami nie miałam szans tego powtórzyć (a
przynajmniej tak mi się wydawało, bo później się okazało, że jednak da się :P).
Tłum ludzi był niesamowity,
nawet nie pchałam się do wnętrza wagonu, bo potem mógłby być problem, by w
ogóle z niego na swojej stacji wysiąść. Dojrzała mnie jednakże kobieta, która
siedziała na półce na bagaże i zaprosiła do siebie :P
Ubaw miałam po pachy :D Później
jakoś się przerzedziło i nawet zdobyłam normalne miejsce siedzące.
Po jakimś
czasie wszczęła się sroga awantura, którą wywołała młoda dziewczyna (ubrana
nietradycyjnie, w spodnie i elegancką bluzkę). Okazało się, że był to wagon
tylko dla kobiet – ta więc chciała pozbyć się stąd wszystkich facetów. Nikt jej
nie słuchał, kobiety też ją olewały aż do czasu, gdy ta poszła na skargę do
konduktora. Ten nie przyszedł od razu, ale babki tłumnie się na nią rzuciły!
Aż mi jej żal było.
W końcu na którejś stacji przyszedł konduktor z wielkim i grubym kijem i
wyrzucił wszystkich mężczyzn (no, oprócz 2, którzy schowali się w
toalecie), w związku z czym wagon opuściło kilka rodzin, by się z ojcami czy
mężami nie rozdzielać - w tym ojciec z synem z amputowanymi nogami...
Zrobiło się aż pusto :P
Nie na wiele to się jednak zdało, bo na następnej stacji - Jhansi, gdzie
wysiadałam - tłumy facetów wskakiwały jeszcze przed zatrzymaniem się pociągu i
to tak, że aż sama miałam duży problem, by wysiąść i musiałam
wyskakiwać w biegu, bo inaczej wciągnęliby mnie w głąb z powrotem...
To, co wyrabiało się na tej
stacji, przechodziło europejskie pojęcie porządku dworcowego - istne szaleństwo,
brutalne przepychanie się, wrzaski…
Liczyłam, że znajdę jakiś
nocleg blisko dworca, ale że ten stoi na uboczu miasta, to nie było to takie
proste. W końcu skorzystałam z oferty tuk-tukowca, który za śmieszne pieniądze
obiecał zawieźć mnie do taniego i oddalonego o 1 km hotelu o nazwie A, ale
zawiózł 3 km dalej do hotelu B, gdzie pierwsza zakrzyknięta kwota za nocleg
wyniosła 2 tys. rupii. Oczywistym było, że koleś jest w zmowie z recepcjonistą
i dostanie kasę za przywiezienie mnie. Byłam trochę na przegranej pozycji,
bo późno (już ok. 21.30), ciemno, pewnie niezbyt bezpiecznie. Już lepiej było
zostać na dworcu...
Pogodzona z tym, że wraz z opłatą za pokój zapłacę prowizję dla tuk-tukowca,
wynegocjowałam ¼ pierwszej ceny, weszłam do pokoju, umyłam się w wiaderku wody
(brak prysznica), zjadłam co nieco - i padłam...
Pobudka o 5.15, by zdążyć na
pociąg do Khajuraho. Nowy dzień - nowe przygody :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz