8 mar 2014

Adios Słońce! Adios Przygodo!...

Początkowo chciałam nazwać ten wpis "Czas wracać do rzeczywistości" - ale... to przecież właśnie jest moja rzeczywistość :) Bycie w ruchu, poszukiwanie nowych wyzwań, zabawa z adrenaliną - innej już nie potrafię sobie wyobrazić...

W ciągu ostatnich 3,5 miesięcy sporo udało mi się poznać, zobaczyć i doświadczyć. Moje nogi chodziły po gorących piaskach wybrzeży 2 oceanów, po wyspach, miastach o różnym charakterze, po wyższych i niższych górach, wilgotnej dżungli, palących pustyniach, stepie, solniskach, wulkanach; wspinały się po skałach, tonęły w śniegu, brodziły w błocie, przedzierały się przez krzaki (i nie tylko), moczyły się w gorących źródłach, kurzyły się na najróżniejsze kolory...


Poznałam wiele różnych dawnych i obecnych kultur z terenu Boliwi i Peru - m.in. Indian z Chiquitanii, Jalqua, Tiwanako, Nazca, Paracas, Inków, Wari, Uro, Shipibo, Chachapoya, Mochica, Chimu. Dane mi było zobaczyć największy teren z petroglifami w Ameryce Południowej (Toro Muerto), najbardziej tajemnicze i również największe geoglify na świecie (Nazca), najwyższe piramidy Ameryki Południowej (Huaca del Sol i de la Luna, okolice Trujillo), odkopane spod kilkudziesięciu metrów piasku pozostałości miast na pustyni (np. Chan Chan), cmentarzyska z doskonale zachowanymi mumiami chowanymi w pozycji embrionalnej (okolice Nazca), ruiny świątyń Pachamamy i wielu innych lokalnych bóstw, legendarne Jezioro Tticaca ze swymi licznymi ciekawostkami, i oczywiście liczne pozostałości miast, świątyń i innych miejsc inkaskich, z Machu Picchu na czele. 

Przemieszczałam się różnym transportem - samochodem, autobusem, motocarro, rowerem, motocyklem, ręcznie ciągniętą gondolką nad głęboką doliną, vanem, statkiem, łodzią motorową, łodzią peque-peque, autostopem, pieszo...

Na koncie doświadczeń mam też wiele różnorakich zapachów i smaków - od alpaki począwszy, przez lamę, ryby, mniej lub bardziej smaczne/odrzucające owoce morza, lokalne wypieki, nieznane mi wcześniej przyprawy, egzotyczne owoce, orzechy, kilka odmian ziemniaków i kukurydzy, tutejsze typowe dania, ayahuascę itp.itd., na śwince morskiej kończywszy. No, i na najróżniejszych formach wszechobecnego pollo - kurczaka...

Sporo adrenaliny wyzwoliły takie zajęcia, jak zjazd rowerem downhill (np. po Drodze Śmierci), tyrolka na 1500 m między górami nad głębokimi dolinami, rafting rwącą rzęką Urubamba, wspinaczka po skałach (np. podczas zgubienia się w Andach :P), wspinaczka w górę żlebu (patrz wyżej :P), surfing na jednych z najlepszych fal w Peru, sandboarding na pustyni w Huacachina, trekkingi na wyskościach od 1500 m do 5450 m n.p.m... Samotne podróżowanie również :)

Pogoda też bywała różna - dużo słońca, sporo deszczu, trochę mgły, czasem śnieg, czasem grad, temperatura od ok. -3 st. do ok. 45 st. Pory roku zmieniałam kilkakrotnie - i to te najskrajniejsze. Bo np.  Arequipie zimia; potem Nazca, Ica, Pisco - lato; Ayacucho, Cusco - zima; Lima - lato; dżungla amazońska, Chachapoyas - zima; Huanchaco - lato...

Samotna podróż też nie do końca okazała się być samotną, bo poznałam wielu ludzi z najróżniejszym przebiegiem życia, z różnymi historiami, planami na przyszłość. Ci, których nie dało się poznać, można było obserwować - co i jak robią, czym się zajmują, jak żyją, czy są szczęśliwi...

To, że nie miałam stałego towarzysza tułaczki miało, co prawda, kilka wad, ale przede wszystkim główną tego zaletą było to, że nie koncentrowałam się na kimś, więc moja uwaga nieustannie skierowana była na miejsca, otoczenie, tutejszych ludzi, smaki i zapachy...
Więcej też czasu miałam, by spojrzeć sama na siebie, z zupełnie innej perspektywy, w innym kontekście. Myślę, że zyskałam dzięki temu większą samoświadomość. Ale to nie temat na bloga :) 

Oczywiście nie wszystko przebiegało słodko i pięknie - nieraz padałam ze zmęczenia, cierpłam w nocnych autobusach, marzyłam o ciepłej wodzie pod prysznicem (albo przynajmniej o czystej wodzie do umycia zębów), bywałam nagabywana, wygizdywana i wycmokiwana przez obcych facetów, spływałam potem szukając zakwaterowania w pełnym słońcu, dwa razy zostałam okradziona (14 GB zdjęć, ałałałała...), pogryzł mnie pies (do dziś mam ślady na kostce), w niejednym komarze i innym insekcie popłynęła moja krew, no i chwilami oddałabym naprawdę sporo za dobrą kawę...

Na brak przygód rodzaju wszelakiego i słońca nie mogę narzekać :) Zaiste - podróż to była zacna :D

Chciałabym też podziękować za wsparcie i dobrą energię słane z różnych stron :) Cieszę się również, że te moje wypociny sprawiały komuś radochę i wywoływały uśmiech na twarzy :)

Choć z tego, co wiem, to wątpiących w to, że dam sobie radę i wrócę cała i zdrowa do Polski, nie przekonuje nawet mój powrót w jednym kawałku :)) No, ale może i taka rola Matki ;)

I mam szczerą nadzieję, że może ten blog popchnie kogoś do podjęcia podobnej wyprawy - bo, jak widać, nie ma w tym nic aż tak trudnego, czego nie dałoby się pokonać. Gdyby ktoś zapytał, jaki był najtrudniejszy moment w całej tej historii, bez wahania odparłabym, że moment kliknięcia w potwierdzenie kupna biletu lotniczego - moment, kiedy się wie, co się  w Polsce zostawia, a co ewentualnie można stracić... A potem jest już z górki :)

Dla tych, co się zastanawiają (jak dla mnie, ciut za wzniośle, ale w coś jednak trafia :) :
"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj." (Mark Twain)

Ale! Toż to czeka na mnie już nowa przygoda! 3-tygodniowy objazd w celu obeznania nowych tras, które dostanę do pilotowania w nadchodzącym sezonie, w dużej mierze obejmuje również Ukrainę...
:)

A! I niech nikt nie próbuje nazwać tej włóczęgi moją "podróżą życia"! Przecież to nie ostatnia taka :D Planów na przyszłą zimę jest już sporo... :)

Peter Stark  w swojej książce "Granice wytrzymałości", gdzie opisuje ludzi, których chęć poznawania, zdobywania, doświadczania, odczucia adrenaliny prowadzi przez najróżniejsze (i nie zawsze szczęśliwie kończące się) losy, tak podsumowuje tych, których "przywołuje odległy świat":
"Bo nie jest pytaniem czy znowu pojedziesz. Pytaniem dla ciebie jest: gdzie następnie? I kolejnym pytaniem jest: jak daleko?"...


Eso es la Vida! :D




12 komentarzy:

  1. Kochana Siostro!
    Ogromnie cieszę, że mogę pierwsza skomentowac Twój ostatni wpis. Jest niedziela i pewnie już jesteś w kraju...
    Wspaniałe podsumowanie całej wyprawy, aż chwyta za serce (poważnie!), nic tylko pozazdrościc....
    Czekam na szczególiki, których z premedytacją skrzętnie ominęłaś na blogu :)
    Do zobaczenia już wkrótce w Domu.
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nie jest to takie hop siup :) Pozdrawiam z Amsterdamu! Do Polski brakuje mi jeszcze kilka godzin.
      Co ciekawe, Ameryka Pd. pożegnała mnie deszczem, a europejska ziemia powitała słońcem! :) Temperatura, co prawda, ciut inna, ale nie ma co narzekać na 17 stopni, jak na tutejsze warunki :P

      Dzięki Magda! Do zobaczenia za kilka dni! :)

      Usuń
  2. Zazdroszczę (ale tak nie po polsku, tylko tak konstruktywnie ;)) i podziwiam! Dzięki Ryha za dzielenie się swoimi przygodami tutaj i inspirowanie tych, którzy to czytali pod kocem we własnym łóżku, zazdroszcząc odwagi ;p Mam nadzieję, że jak już sobie odetchniesz chwilę w Krakowie, to dasz się namówić na jakieś piwo! Pozdrowienia i jeszcze raz: chapeau bas! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Soniu! Odetchnąć w Krakowie to może da radę w połowie kwietnia... :) Jak już wrócę z objazdu, znajdę mieszkanie /pokój i pozałatwiam, co tam na mnie czeka. Ale na piwko zawsze i chętnie :D

      Dzięki i do zobaczenia! :)

      Usuń
  3. Bogu niech będą dzięki!!! Mama zaczyna żyć z normalnym pulsem, bo porcji wrażeń dostarczyłaś nie tylko sobie. Znając Twoje podejście do życia i pogoń za wciąż nowymi wyzwaniami, ostatni Twój wpis podsumujący traktuje jak zakończenie uwertury, którą była ta 3,5 miesięczna przygoda. Życie stoi przed Tobą i zaprasza Cię na nowe wyzwania. Bądź nadal sobą i spełniaj się w tym co Cię kręci, bo kowalem swego losu każdy musi być sam. t

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama, jak ten niewierny Tomasz - dopóki nie zobaczy, ręki na głowie nie położy, krzyżyka z błogosławieństwem na czole nie wykreśli, to nie uwierzy :)) Kochana Mama :)

      Dzięki Tato! :) Widzimy się za kilka dni ;)

      Usuń
  4. Wiesz co Ci powiem Siostra, jesteś zdrowo popier...... :) A to jest Twój duży sukces :) Niech ten skromny komentarz będzie moją oznaką szacunku i uznania wobec Ciebie.
    Brat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale pozytywnie popi... :P Dzięki Brat! Dużo to dla mnie znaczy :)

      Usuń
  5. Marita! co tu dużo pisać: jesteś crejzol! cudne zdjęcie - ja chcę więcej! co ja teraz będę czytać! o nieeeee. ostatni wpis - ściska:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Marita? Wieki tego nie słyszałam! :) Tala? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no a któżby inny!!!! już ostatnio skomentowałam, że to wszystko to szaleństwo! cudne szaleństwo! takie dla wybranych co się żyć nie boją! :)

      Usuń
  7. to juz koniec.... ale to zleciało, trochę po czasie doczytałam, odezwij się po powrocie!! uściski i dziękuję za fantastycznego bloga i tą relację z wyprawy w nieznane- można- można i to jak!;)

    OdpowiedzUsuń