3 sty 2017

Zalew nad Presa de las Ninas - Soria - Dunas de Maspalomas (wydmy) - Playa de Vargas (kemping)

30.11-02.12.2016

Z Ayacuta zjechałyśmy z Leslie do Presa de las Ninas, gdzie byłyśmy jeszcze przed zachodem słońca. Miejsce absolutnie mnie powaliło :) W świetle zachodzącego słońca okolica wyglądała wprost magicznie.





Przeszłyśmy się jeszcze nieco dookoła i stwierdziłam, że jeśli noc będzie do wytrzymania pod względem temperatury, to zostanę tu jeszcze na kolejną. (Leslie wystąpiła w Cabildo o pozwolenie na kemping dla 2 osób, a ja w tym czasie na wszelki wypadek wzięłam pozwolenie na nocleg właśnie w Presa de las Ninas na kilka nocy.)


Wieczorem zasiadłyśmy przy stoliku i poopowiadałyśmy sobie różne historie. Kilka dość dziwnych dźwięków, dochodzących z ciemności, spowodowało, że jakoś weszłyśmy na temat mrocznych opowieści... :)) Leslie opowiedziała m.in. o Camino del Miedo - Drodze Strachu - na Teneryfie, gdzie ponoć pojawiają się podejrzane światła i duchy. 

Ciekawe jest to, że następnego dnia, gdy Leslie odjechała, przeczytałam w przewodniku, że Presa de las Ninas też jest nawiedzone.... Nazwa miejsca oznacza Zalew Dziewczynek, a historia opowiada o tym, jak to podczas wycieczki szkolnej jedna z uczennic oddaliła się od grupy. Najprawdopodobniej zgubiła drogę. Wycieczka zabiwakowała na kempingu, a nocą słychać było przerażające wrzaski. Rano odnaleziono dziewczynkę przywiązaną do drzewa - i spaloną żywcem... Ponoć jej duch nadal odwiedza to miejsce :)




Leslie miała zarezerwowany nocleg w Puerto Mogan, więc pojechała dalej. Mnie okolica na tyle urzekła, że postanowiłam zostać tu jeszcze jedną noc i trochę się poszwendać. Świetne miejsce na przemyślenia :)





W pobliżu zalewu przechodzi szlak trekkingowy, więc poszłam nim kawałek w jedną stronę. Takich szlaków na Gran Canarii jest mnóstwo i już wtedy postanowiłam, że jeszcze tu wrócę i nieco intensywniej pochodzę. 





W drugą stronę szlak ten prowadził do kolejnego zalewu w miejscowości Soria, położonej jakieś 300 m niżej. Droga wyglądała super, więc stwierdziłam, że następnego dnia zejdę właśnie tędy, a potem będę się zastanawiać, co dalej ze sobą począć :)

Kemping przez cały dzień odwiedzany był dość licznie przez różne grupy wycieczkowiczów w różnym wieku, więc było głośno. Noc jednak znowuż zapowiadała się dość spokojnie.



Pierwsza noc, spędzona jeszcze z Leslie w jednym namiocie (razem cieplej), była dość chłodna (choć nie aż tak, jak ta w Tamadaba), ale też było bardzo wilgotno - jeszcze zanim poszłyśmy spać na namiocie skropliła się woda, a potem mokre było wszystko, co się z nim stykało, jak np. śpiwory. Rano czekało nas jedno wielkie suszenie. 
Kolejna noc natomiast, którą spędziłam już sama we własnym namiocie, była znacznie cieplejsza i w ogólne niewilgotna. Nie wiem, czy związane to było z tym, że ułożyłam namiot w innym miejscu czy jeszcze z czymś innym. Niemniej, było przyjemniej niż poprzednio :) Poniżej mój przenośny kwaterunek:


Zejście do Soria było strzałem w dziesiątkę! Cudne słońce, niezwykłe widoki, genialna ścieżka :)






Gdy doszłam do asfaltu, to nie bardzo uśmiechało mi się drałować nim pieszo, więc złapałam stopa. Zatrzymał się może czwarty samochód z kolei, prowadzony przez starszą parę z Włoch. Porozmawialiśmy łamanym hiszpańsko-angielskim, wymieniając się info odnośnie odwiedzonych miejsc i wskazówkami co do tego, co warto na Gran Canarii zobaczyć.

Oni mieli bazę w Maspalomas, najbardziej znanym kurorcie na wyspie. Ja planowałam dostać się najpierw w pobliże Maspalomas, by zobaczyć słynne wydmy przy równie słynnej plaży Playa de Ingles. Sympatyczni Włosi dowieźli mnie na samo miejsce :) 

Na Playa de Ingles wywołałam swoją osobą chyba małe poruszenie - pojawienie się na ekskluzywnej plaży plecakowca w trekach, będącego poza prysznicem od 3 dni, musiało wyglądać dość egzotycznie :P

Wydmy jak wydmy. Bez większego szału, ale zobaczyć zawsze warto. Gdzieś pomiędzy nimi swoje miejscówki mieli też naturyści.





Dalej chciałam dostać się na kolejny kemping, ale tym razem prywatny, płatny (ok. 6 euro/namiot/os.) nad morzem, przy Playa de Vargas w okolicy Aguimes. Na dworcu akurat natrafiłam na autobus do miejscowości Arinaga, skąd (przynajmniej tak wynikało z mapy), mogłam przejść plażą około 4 km, by być już na miejscu.

W Arinaga okazało się, że - owszem - do Playa de Vargas są może 4 km w linii prostej, ale droga wiedzie przez falisty, wulkaniczny teren, poprzecinany wzgórzami i licznymi zatoczkami :)) więc te 4 km nieco się wydłużyły i w sumie droga zajęła mi około 2 godzin. Nie było to też przyjemne i relaksacyjne przejście plażą, tylko raczej wdrapywanie się na niewielkie wzgórza, z których osypywały się drobne skały, kamienie itp., więc dość szybko wdziałam treki :)





Na kemping dotarłam lekko wykończona....

Kemping na Playa de Vargas ma strefę dla kamperów i dla namiotów. Dla tych drugich przygotowane są swego rodzaju schronienia w kształcie betonowych półkoli, które osłaniają przed wiatrem oraz słońcem, bo toto ma też zadaszenie z trzciny czy gałęzi. Niestety dla mnie nie było już takiego schronienia, więc rozbiłam się gdzieś z boku. Brak osłony przed wiatrem niezwykle odczuwalny był zwłaszcza pierwszej nocy...



Sama noc zresztą pełna była niezwykłych doświadczeń i atrakcji, gdyż był to piątek. A w piątki i w soboty w kempingowej knajpie odbywa się karaoke... Masakra. Wiatr szalał, więc znaczną część nocy (mniej więcej do 4 rano) spędziłam niemal odlatując, bo namiot był mi żaglem - a to wszystko przy dźwiękach karaoke hiszpańskiego disco z lat 60-tych ubiegłego wieku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz