4 sty 2017

Urocze Aguimes i rewelacyjny trekking w Wąwozie Guayadeque

3.12.2016

Aguimes jest przeurocze oraz, ze względu na swoje małe uliczki i tradycyjne domki, niezwykle malownicze. Ponoć często bywa nazywane ukrytym brylantem, gdyż jest nieco poza głównymi szlakami turystycznymi, a niezbyt ciekawe przedmieścia chowają śliczną starówkę.




Dość zaskakującą atrakcją są spotykane co rusz rzeźby, chyba odlane z brązu, jak para zakochanych, para starców czy... wielbłąd.




Wielbłąd ulokowany jest w pobliżu dość ekskluzywnego hotelu, który niegdyś służył jako stajnie dla wielbłądów. Obecnie można tu dobrze zjeść i wygodnie się przespać.

Dominującym elementem nad Aguimes jest Iglesia de San Sebastian, kościół budowany od kon. XVIII do połowy XX w.


Warto odwiedzić też informację turystyczną na Plaza de San Anton, gdzie można zdobyć mapkę miasta i różne informacje, w tym odnośnie Wąwozu Guayadeque, rozpoczynającego się tuż za miastem.

***
Rano, kilka godzin przed odwiedzeniem Aguimes, dzień zapowiadał się wybitnie spokojnie. Rzut oka na góry wystarczył, by uznać, że mocno tam leje, a wybrzeżu też się co nieco deszczu dostało. Wszelkie wycieczki w wyżej położone tereny zatem odpadały.

W okolicach godziny 10.30 siadłam w knajpie na kawie - po 3 trzech dobach bez kawy! Żeby do tej cudnej chwili mogło dojść, musiałam najpierw przedreptać 5 km... (z Playa de Vargas do Cruce de Arinaga).
Od razu wypiłam dwie :P


Wkrótce potem zaczęłam łapać stopa w stronę Aguimes, ale jakoś tak wyszło, że wywieziono mnie w nieco w innym kierunku, do Las Corralillos :) Dość nieoczekiwany zwrot akcji bardzo mi się spodobał, bo raczej niewielu turystów tu dociera.


Stamtąd podeszłam trochę pieszo, próbując dalej łapać stopa, aż zatrzymała się rodzinka młodych Niemców. Chcieli dojechać do Parku Krokodyli - choć mnie wydawało się, że to już minęli. Niemniej postanowili podwieźć mnie do Aguimes, przy okazji pytając, co tam ciekawego do zobaczenia. Nie wiem, czy z Parku Krokodyli ostatecznie zrezygnowali, ale miasto im się podobało :)

Po zwiedzeniu Aguimes ruszyłam za miasta, gdzie znowuż łapałam stopa - lokalne autobusy tu nie jeżdżą.

Do Barranco de Guayadeque zabrałam się z... "Kinny'm" czy jakoś tak, chłopakiem z Kraju Basków, który zabrał mnie na początku wąwozu. Dojechaliśmy razem do samego końca, gdzie się pożegnaliśmy, bo ja chciałam podejść trochę wyżej, a on na takie spacery niezbyt był chętny. Bardzo wesoły facet, świetnie mówił po hiszpańsku, tzn. powoli :) (Spotkałam go potem następnego dnia w Museo Colon w Las Palmas.)

Wąwóz Guayadeque ponoć jest wiecznie zielony i jest jednym z najbardziej zachwycających zakątków na Gran Canarii. Zbocza wąwozu są wysokie na kilkaset metrów, zieleń faktycznie jest bujna i soczysta, a wiosną uroku ponoć dodają jeszcze gaje migdałowe. Nazwa "guayadeque" pochodzi z języków Guanczów, którzy niegdyś zamieszkiwali tutejsze jaskinie, i oznacza "miejsce, w którym płynie woda". Wiele z jaskiń zamieszkiwanych jest do dziś.





W zasadzie, to miałam przejść jedynie kawałek, a potem zawrócić, ale... droga była bardzo dobra, potem zrobiła się bardzo ciekawa, a na końcu ekstremalna... :D Jak tu zatem zawracać. Postanowiłam więc pójść szlakiem, który miałam narysowany na bardzo poglądowej "mapce" z informacji turystycznej z Aguimes. Szlak schodził z jednego grzbietu do doliny, a następnie wspinał się na drugi grzbiet i wchodził na samą górę klifu. 



Ścieżka - po przejściu na drugą stronę doliny - nadal była dośc wyraźna, choć ewidentnie rzadko uczęszczana. Miejscami naprawdę trzeba było nieźle się wspinać i przeciskać przez np. olbrzymie agawy, bo akurat gdzieś ścieżka zarosła. 



Chwilami było paskudnie wąsko, a ekspozycja iście zacna :D Najpierw niosła mnie ciekawość, a potem adrenalina... bo w dalszej części była to ścieżka pt. "jeden fałszywy krok i nie dosyć, że po tobie, to jeszcze nikt cię tu nie odnajdzie". Bosko :D
Tu po prawej ścieżka (a po lewej przepaść :P):


Wbrew pozorom na zdjęciu poniżej przez to zbocza też biegnie ścieżka :)


I tu ścieżynka :D



Będąc już prawie na grzbiecie - jak mi się wydawało - czułam się taka zarąbista... Taka trasa! Tak sobie poradziłam! :D Aż wlazłam na to, co wydawało się wcześniej końcem klifu, a było jedynie jednym z grzbietów od niego odchodzących, i potem okazało się, że trzeba go obejść, by dostać się na kolejny grzbiet... A potem zgubiłam wyraźną wcześniej ścieżkę i zaczęły się schody. Tzn. chaszcze. 
Ubrałam odpięte wcześniej nogawki od spodni, bo wystarczyło, że już ręce miałam poharatane przez krzaczory. Serducho nie raz mocniej mi zabiło, bo takie przedzieranie się i wspinanie przez chaszcze na terenie zbliżonym do pionowego, to aż nadto na moje nerwy. Po drodze zgubiłam też mapę... :P

W końcu na trzęsących się nogach wydostałam się na górę. Ufff...! Ścieżka zrobiła się bardzo przyjemna, ale wiedziałam, że jeszcze spora droga przede mną. 



Kiepsko te drogi są tu oznaczone, a do tego co rusz krzyżują się kolejne. Skoro mapy już nie miałam, to generalnie szłam na czuja, mniej więcej znając - jak mi się wydawało - kierunek, w którym należało iść. 
Ostatecznie odpaliłam GPSa i prawie padłam na zawał serca, gdy okazało się, że Cueva Bermeja, gdzie szlak miał się kończyć, zaznaczona jest na mapie Googla w zupełnie innym miejscu!

Ciężko było mi uwierzyć, że w orientacji w terenie mogłam się aż tak walnąć. Za 2 godziny miało się robić ciemno, nadchodziły deszczowe chmury, a ja miałam około 600 m w pionie w dół plus ileś kilometrów do tego zejścia. Gdybym miała śmigać do zaznaczonego na mapie Googla miejsca, to na pewno zastałaby mnie tu noc... a dotrzyj tu jeszcze na dół, a potem na kemping do bezpiecznego namiotu...

Bystrze wysłałam smsa do Polski, co by wiadomym komuś było, gdzie jestem - zwłaszcza, jeśli zejście na dół miałoby wyglądać tak, jak to, którym wchodziłam...

Całe szczęście wypatrzyłam gdzieś znaki i jednak okazało się, że dobry kierunek obrałam - widocznie jaskinia źle jest na Googlu umieszczona. Ufff!! po raz kolejny :)

Widoki - mega. Fantastyczna trasa :)




Ostatecznie odnalazłam zejście na dół, ostrymi zakosami schodziło się w okolice jaskini właśnie. Ufff... :)




W różnych miejscach wąwozu mnóstwo jest zamieszkanych jaskiń - na jego końcu, na klifie na górze oraz w miejscu zwanym Cueva Bermeja, gdzie kończył się szlak:







Boski trekking :D Ale tej nocy nawet hiszpańskie karaoke mi nie przeszkadzało...

(Powrót stopem do Aguimes, autobusem do Cruce de Arinaga i potem znowu stopem aż pod sam kemping z propozycją spędzenia wspólnej nocy od pijanego Araba z zezem i bez zębów - zaskoczony był, że nie zmieści się do mojego jednoosobowego namiotu...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz