CHARAKTER PODRÓŻY
Wyjazd na Lanzarote był dość spontaniczny, tzn. termin był jasno skonkretyzowany, bo uzależniony od urlopu mego towarzysza (tak, tak, tym razem pojechałam z towarzyszem :) ), ale miejsce wyjazdu wybraliśmy na tydzień przed wylotem, gdy w necie pojawiła się informacja o tanich lotach czarterowych TUI.
Czy te loty aż takie tanie były, to też kwestia dyskusyjna, ale mając do wyboru all inclusive w Egipcie (nuda) oraz wyprawę z namiotem, plecakiem i spaniem w krzakach na Lanzarote - to drugie było znacznie atrakcyjniejsze :P (Choć potem zdarzały się momenty, gdy z rozrzewnieniem myśleliśmy o leżeniu do góry brzuchem w pełnym słońcu z drinkiem udekorowanym palemką w dłoni...)
Założenie zatem było takie, że będzie to podróż budżetowa, sypianie w namiocie (tak, nielegalnie), gotowanie na palniku z butlą gazową i generalnie raczej piesza włóczęga.
Przed wyjazdem, przeglądając różne blogi i fora internetowe, natknęłam się na porady, mówiące, by absolutnie nie brać namiotu, bo jest tu zupełnie zbędny - na Lanzarote generalnie nie pada (czasem może kilka dni w listopadzie), a wszelki "deszcz ludzie przyjmują wręcz z euforią"... Więc namiot niepotrzebny. Zdecydowaliśmy się jednak go wziąć, bo to - wiadomo - zawsze nieco większy komfort.
Yhm, "brak deszczu, który bywa przyjmowany przez mieszkańców z euforią".... Takich ulew i sztormów, jakie miały miejsce przez ten tydzień, nie widziano tu od prawie 3 lat!!
Oto i słoneczne Wyspy Kanaryjskie:
...
Co, gdzie i jak lało i podlewało - w swoim czasie. Koniec końców 3 noce spędziliśmy w namiocie, a na pozostałe przenieśliśmy się pod dach. Skąd ta desperacja - o tym nieco później ;)
LANZAROTE
Lanzarote jest najdalej na północ wysuniętą wyspą (no, jeszcze jest La Graciosa, administracyjnie przynależąca do tej pierwszej). Nosi ona imię swego nowożytnego odkrywcy, Lancelotto Malocello.
Wyjazd na Lanzarote był dość spontaniczny, tzn. termin był jasno skonkretyzowany, bo uzależniony od urlopu mego towarzysza (tak, tak, tym razem pojechałam z towarzyszem :) ), ale miejsce wyjazdu wybraliśmy na tydzień przed wylotem, gdy w necie pojawiła się informacja o tanich lotach czarterowych TUI.
Czy te loty aż takie tanie były, to też kwestia dyskusyjna, ale mając do wyboru all inclusive w Egipcie (nuda) oraz wyprawę z namiotem, plecakiem i spaniem w krzakach na Lanzarote - to drugie było znacznie atrakcyjniejsze :P (Choć potem zdarzały się momenty, gdy z rozrzewnieniem myśleliśmy o leżeniu do góry brzuchem w pełnym słońcu z drinkiem udekorowanym palemką w dłoni...)
Założenie zatem było takie, że będzie to podróż budżetowa, sypianie w namiocie (tak, nielegalnie), gotowanie na palniku z butlą gazową i generalnie raczej piesza włóczęga.
Przed wyjazdem, przeglądając różne blogi i fora internetowe, natknęłam się na porady, mówiące, by absolutnie nie brać namiotu, bo jest tu zupełnie zbędny - na Lanzarote generalnie nie pada (czasem może kilka dni w listopadzie), a wszelki "deszcz ludzie przyjmują wręcz z euforią"... Więc namiot niepotrzebny. Zdecydowaliśmy się jednak go wziąć, bo to - wiadomo - zawsze nieco większy komfort.
Yhm, "brak deszczu, który bywa przyjmowany przez mieszkańców z euforią".... Takich ulew i sztormów, jakie miały miejsce przez ten tydzień, nie widziano tu od prawie 3 lat!!
Oto i słoneczne Wyspy Kanaryjskie:
...
Co, gdzie i jak lało i podlewało - w swoim czasie. Koniec końców 3 noce spędziliśmy w namiocie, a na pozostałe przenieśliśmy się pod dach. Skąd ta desperacja - o tym nieco później ;)
LANZAROTE
Lanzarote jest najdalej na północ wysuniętą wyspą (no, jeszcze jest La Graciosa, administracyjnie przynależąca do tej pierwszej). Nosi ona imię swego nowożytnego odkrywcy, Lancelotto Malocello.
W XIV w. wyspa zamieszkana była przez plemię, które siebie nazywało Majos. Przez lata najeżdżający Europejczycy przetrzebili lokalną ludność w poszukiwaniu niewolników, więc sam podbój wyspy odbył się szybko.
Wbrew przynależności do Wysp Szczęśliwych, można by powiedzieć, że Lanzarote na przestrzeni wieków charakteryzowało się szczególnym nieszczęściem. W XVII w. miejsce miały tu liczne najazdy francuskich, angielskich i marokańskich piratów, którzy krwawo rozprawiali się z tutejszą ludnością. Z kolei wiek XVIII przyniósł trwające aż 6 lat erupcje wulkanów (na terenie dzisiejszego Parku Narodowego Timanfaya). Wówczas połowa ludności zdecydowała się na emigrację. Systematyczny wzrost gospodarczy, to dopiero druga połowa XX w., gdy zaczęto nastawiać się na turystykę.
Ponoć przez długi czas mieszkańcy wyspy sądzili, iż mieszkają w najbrzydszym miejscu na ziemi, co zmieniło się dopiero dzięki Cesarowi Manrique'owi, lokalnemu artyście, którego projekty skupiły się na tym, co jest tu niepowtarzalne. Paradoksalnie wybuchy wulkanów, które doprowadziły do największej emigracji z Lanzarote, przyczyniły się też do jej sławy i popularności. Wyspa jest na swój sposób piękna, a na pewno ciekawa, mimo że niewiele zieleni można tu znaleźć. W 1993 r. w całości uznano tę wyspę za rezerwat biosfery UNESCO.
Lanzarote znacznie różni się od pozostałych Wysp - i to nie tylko ze względu na dominujący wulkaniczny charakter. Wpływ na to miał przede wszystkim Cesar Manrique, urodzony w Arrecife artysta, malarz, rzeźbiarz, architekt i ekolog w jednym. Niemalże każde turystyczne miejsce na Lanzarote naznaczone jest jego wyraźnym duchem. Manrique pragnął, by wyspa przyciągała turystów, ale z drugiej strony absolutnie przeciwny był turystyce masowej. To dzięki niemu niemal we wszystkich miejscowościach znajdziemy wyłącznie niskie białe domki z zielonymi lub niebieskimi drzwiami i okiennicami. Jednym z jego głównych postulatów był zakaz budowy wielopiętrowych hoteli.
Realizacje Manrique'a znaleźć można nie tylko na Lanzarote, ale też i na innych wyspach, a w ich skład wchodzą np. jaskinie, baseny, domy mieszkalne, restauracje, punkty widokowe czy wolnostojące rzeźby.
Cesar Manrique zginął w wypadku samochodowym niedaleko swojego domu.
ARRECIFE
Nazwa głównego miasta wyspy nawiązuje do rafy koralowej, która niegdyś chroniła wybrzeże przed piratami, a dziś jeszcze gdzieniegdzie jest nawet widoczna. Mimo że mieszka tu jedna trzecia wszystkich mieszkańców Lanzarote, to jest to jedynie 56 tys.
Ze względu na narażenie na ataki piratów, miasto początkowo niezbyt się rozwijało, a stolicę przeniesiono tu z Teguise dopiero w połowie XIX w. Miasto jest nawet dość rozległe, ale jego centrum koncentruje się w zasadzie wokół nadmorskiego deptaka, głównej ulicy handlowej Leon i Castillo oraz jeziorka Charco de San Gines.
Najciekawszym punktem w mieście zdaje się być XVIII-wieczna forteca Castillo de San Gabriel, w której znajduje się Muzeum Sztuki Współczesnej MIAC. Twierdza położona jest na niewielkiej wysepce, do której prowadzi kamienny most Puente de las Bolas:
Podczas naszego zwiedzania Arrecife pogoda była średnio sprzyjająca - wiatr dął srogo, co widoczne było w niezwykle wzburzonej wodzie, która raz po raz przewalała się nawet przez most:
Główny deptak handlowy - jak to deptak handlowy - przepełniony ludźmi. Budynki wyższe niż te, na które pozwoliłby Manrique, niemniej kilka ciekawych obiektów można było wypatrzyć:
Charco de San Gines to chyba najpopularniejsze miejsce na spędzanie wieczorów, gdyż mamy tu liczne niedrogie knajpki. Zresztą samo miejsce też jest dość urokliwe:
Najbardziej charakterystycznym punktem miasta - widzialnym z daleka - jest czternastopiętrowy Gran Hotel, jedyny wieżowiec na Lanzarote. W pobliżu znajduje się plaża miejska:
W Arrecife mamy także Wyspę Miłości, Islote de Fermina, na której znajduje się przyjemny park z ławeczkami. Tutaj też zaczyna się deptak, który po 10 km dochodzi do miejscowości Puerto del Carmen.
Dla nas największą atrakcją były tu fale :D Z racji olbrzymiego wiatru, część deptaku została zamknięta, bo fale go po prostu zalewały po wysokość kostki albo i więcej. Co odważniejsi podchodzili do samego murku, by dać się (lodowatym!) falom oblać :P
KILKA INFORMACJI PRAKTYCZNYCH
Z lotniska można dojechać do Arrecife lokalnym autobusem (1,40 euro). Jeśli chodzi o dworce, to jest mała zmyłka - pierwszym dworcem jest tzw. Intercambiador, a dopiero potem dojeżdża się do Estacion de Guaguas, czyli do głównego dworca.
W Arrecife najciekawsze miejsca można po prostu obejść pieszo, poza tym za dużo do oglądania, to tu nie ma...
Najtańsze miejsce noclegowe, jakie udało nam się znaleźć, to pensjonat San Gines (28 euro za pokój 2-osobowy). Założeniem wyjazdu było, co prawda, spanie w namiocie, co częściowo miało zresztą miejsce, ale ostatnie 3 noce spędziliśmy jednak pod dachem (raz, że nas srogo zlało, a dwa - mnie usztywniło...)
Najwygodniejszym sposobem zwiedzania wyspy jest wypożyczenie samochodu (ceny są nawet dość niskie 16-20 euro za dzień przy rezerwacji przez internet, 1 litr paliwa: niecałe 1 euro), jednak my zamierzaliśmy większość wyspy po prostu przejść, by poczuć drogę dosłownie pod nogami :) Jeśli ktoś planowałby podróżować głównie autobusem, to polecam wykupienie karty Bonobus, bodaj za 12 lub 22 euro, dzięki której przejazdy są 30-50% tańsze.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to tutaj również można poczynić odpowiednie oszczędności, kupując Bono Centros de Arte. Są dwie opcje: Bono 4 Centros za 26 euro, gdzie zwiedzamy 4 miejsca (Montanas del Fuego, Jameos del Agua, Cueva de los Verdes oraz do wyboru: Jardin de Cactus lub Mirador del Rio) - oraz Bono 6 Centros za 30 euro: 5 powyższych oraz Castillo de San Jose). Chcąc zwiedzić więcej niż 3 miejsca, to zdecydowanie się to opłaca. (Do zakupienia w każdym z miejsc, gdzie Bono obowiązuje.)
Najwygodniejszym sposobem zwiedzania wyspy jest wypożyczenie samochodu (ceny są nawet dość niskie 16-20 euro za dzień przy rezerwacji przez internet, 1 litr paliwa: niecałe 1 euro), jednak my zamierzaliśmy większość wyspy po prostu przejść, by poczuć drogę dosłownie pod nogami :) Jeśli ktoś planowałby podróżować głównie autobusem, to polecam wykupienie karty Bonobus, bodaj za 12 lub 22 euro, dzięki której przejazdy są 30-50% tańsze.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to tutaj również można poczynić odpowiednie oszczędności, kupując Bono Centros de Arte. Są dwie opcje: Bono 4 Centros za 26 euro, gdzie zwiedzamy 4 miejsca (Montanas del Fuego, Jameos del Agua, Cueva de los Verdes oraz do wyboru: Jardin de Cactus lub Mirador del Rio) - oraz Bono 6 Centros za 30 euro: 5 powyższych oraz Castillo de San Jose). Chcąc zwiedzić więcej niż 3 miejsca, to zdecydowanie się to opłaca. (Do zakupienia w każdym z miejsc, gdzie Bono obowiązuje.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz