Zacznijmy od początku... :)
22-23.10.2016
Na Lanzarote znaleźliśmy się późnym popołudniem. Do Arrecife dojechaliśmy lokalnym autobusem (1,40 euro), choć - dość kiepsko zorientowani - wysiedliśmy nie na głównym dworcu Estacion de Guaguas, lecz na mniejszym Intercambiador, więc trochę musieliśmy przedreptać do centrum.
Pierwszy nocleg z namiotem zaplanowaliśmy gdzieś w okolicy drogi rowerowej pomiędzy Arrecife i Tahiche. Na satelicie mapy Wujka Googla wypatrzyliśmy wcześniej kilka niezłych zagłębień lawowych, gdzie można było się swobodnie przed wzrokiem innych schować.
Po drodze zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy w Hiper Dino na głównej ulicy handlowej miasta i wyruszyliśmy poza Arrecife. Okazało się, że nasza mapa papierowa jest już dość nieaktualna, bo drogi i skrzyżowania (i płoty wokół nich) dość się rozrosły, ale w miarę sprawnie odnaleźliśmy przejście i drogę rowerową. Było już ciemno, więc trzeba było dość szybko zlokalizować sensowne miejsce pod namiot - i takież znaleźliśmy około 20 m od drogi, tuż pod ścianą ze skał: