13 lut 2016

Majsur - miasto maharadżów

Majsur to miasto słynące z wyrobów z drewna sandałowego, z jedwabiu, produktów zapachowych oraz będące jednym z ulubionych miejsc wielbicieli jogi. Podobno bardzo rozwinęła się tu branża IT, ale jakoś w ogóle po mieście tego nie widać.

Obecna nazwa wzięła się od słowa Mahishur, którym określano miasto w X w., co ma oznaczać "miasto, w którym został zgładzony tytan pod postacią bawołu", co z kolei odnosi się do zwycięstwa bogini Durgi nad tym stworzeniem.

Od XV w. do uzyskania niepodległości przez Indie (z krótką przerwą) okolicami rządziła dynastia Wodejarów, która pozostawiła też po sobie wspaniały pałac z początku XX w.


Można się tu dopatrzyć istnej mieszanki stylów - zarówno indyjskich, azjatyckich, jak i europejskich. Wnętrza są urządzone z przepychem, choć gdzieniegdzie widać nieco zaniedbań, gdzie przydałby się mniejszy lub większy remont.

Cennik - dla obcokrajowców x5 (lokalsi 40 Rs., biali 200 Rs., ale za to wliczony jest audioguide opowiadający o kolejnych salach).

Przed wejściem należy zostawić buty w przechowalni, a w środku nie wolno robić zdjęć.




W czasie świąt i w niedzielne wieczory pałac i jego obszar podświetlone są ponoć przez 100 tys. światełek. Ja akurat trafiłam na niedzielę, więc nie omieszkałam tu zajrzeć. "Show" trwa 45 min (od 19.00) i towarzyszy mu orkiestra dęta (wejście free). Efekt jest niezły, acz do kiczu chyba mu niedaleko...




Oświetlenie bez lampek:



W mieście znajduje się także galeria sztuki Chamarajendra, ale spokojnie ten punkt można ominąć. Zajrzałam tu raczej z ciekawości, jak też może wyglądać sztuka indyjska (w tym bardziej współczesna, z XIX i XX w.). Szału nie ma :) Trochę malarstwa (w odniesieniu do mitologii hinduskiej czy scenek rodzajowych), trochę rzeźby, trochę mebli (powleczonych jeszcze ocharaniającymi foliami). Na ostatnim piętrze w kilku przeszklonych szafach jest kolekcja przeróżnych dziwacznych instrumentów muzycznych.
(Zdjęć wewnątrz robić nie wolno.)


Na początku wspominałam o bigini o imieniu Durga. W książce "10 świętych żywotów we współczesnych Indiach", którą przeczytałam przed przyjazdem, również jest wątek o tej bogini, ale tam przedstawiona jest ona jako postać powstała ze spokojnej bogini Parwati, żony Sziwy. Ma ona przemieniać się w okrutną i żądną krwi boginię, której składane są ofiary z kóz.
Ale pojawia się też wątek w mitologii hinduskiej, mówiący o tym, że zrodziła się ona z połączonych sił bóstw... Wikipedia nieźle pokazuje zawiłości hinduskich mitów: "W jednym z mitów bogowie zostali podporządkowani demonom, którym przewodził Mahiszasura ("Bawół"). Ten fakt tak bardzo rozwścieczył Wisznu i Śiwę, że ich gniew zjednoczył się z energią innych bogów, aby w efekcie powstała bogini, Durga, dosiadająca tygrysa. Demony rzuciły się na Durgę, która zabijała je maczugą, pętlicą, mieczem i trójzębem. Mahiszasura pod postacią bawołu przestraszył jej zastępy, a następnie zaatakował jej tygrysa. Durga rozwścieczona złapała go na arkan, ale on przemienił się w lwa. Potem odcięła jego głowę, ale wówczas Mahiszasura pojawił się jako mężczyzna z mieczem w dłoni. W końcu przeszyła mężczyznę mieczem, a ten przemienił się w słonia. Kiedy obcięła jego trąbę, na powrót stał się bawołem. Wreszcie odrzucając na bok góry rzucił się na nią. Durga doskoczyła do Mahiszasury i przeszyła go trójzębem. Kiedy próbował się uwolnić, odcięła mu głowę mieczem."

Z Durgą związane jest wzgórze Ćamundi. Wybrałam się tutaj rano i byłam zaskoczona, że o tej godz. (tj. około 8) ulice są takie pustawe... Zrozumiałam to, jak dojechałam na wzgórze, bo chyba całe miasto tu przyjechało, a ja spokoju pragnęłam...                              
Kolejka do wnętrza - ogromna. Można kupić sobie szybkie wejście za 100 Rs (6 zł).




Popychana zewsząd wdarłam się do środka i w ciasnym tłoku przetruptałam przed wizerunkiem bogini Durgi. Znowu - bardziej z ciekawości rytuałów, niż z samej wartości (artystycznej?) miejsca można tutaj zajrzeć.



Buty trzeba zostawić na zewnątrz na specjalnych stoiskach:



Usiadłam potem gdzieś na boku, by nieco poczytać o tym miejscu, co jednakże poskutkowało tym, że co rusz ktoś podchodził i chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie, więc szybko się stąd zmyłam.

Na wzgórze dotarłam autobusem, a potem schodziłam schodami do samego dołu, po drodze zahaczając o posąg byka Nandinowa:



Wchodzący na górę, w ramach odbywanej pielgrzymki, zaznaczają każdy stopień odrobiną kolorowego proszku:



Na dole zatrzymał się przy mnie facet na motorze, mówiąc, że nie jeżdżą tu żadne autobusy i proponujące podwiezienie. Dobrze mu z zatroskanych oczu patrzyło, więc skorzystałam. Zaproponował po chwili, że mi parę miejsc pokaże - i mimo mojego sprzeciwu podjechał pod jakieś 2 super hotele wyglądające jak pałace, ale mnie bardziej zainteresowała procesja lokalsów z kukłami i obrazami niesionymi na głowach:



Było to miłe z jego strony, nawet pieniędzy nie chciał, choć proponowałam, że dorzucę się do paliwa. Jednak za propozycję dalszego wspólnego zwiedzania i otrzymania jego numeru telefonu na wszelki wypadek podziękowałam...

Planowanie jakiejś ogólniejszej trasy po Indiach rozpoczęłam od tego, że otworzyłam indyjskie programy 2 biur podróży, z którymi współpracuję, pozaznaczałam na mapie, które miejsca zwiedzają (zakreślając te, które się im powtarzają), a potem... przez dobry tydzień nie odwiedziłam żadnego z nich :P
Pierwszymi miejscami na trasie wycieczkowej jednego biura było Belur i Halebid, ale to są jednak zdecydowanie niszowe miejsca - białych turystów mało.
Nieco więcej pojawiło się ich w Śravanabelagola. Ale dopiero w Majsurze było widać, że oto jest miejsce popularne wśród białasów.
Co zresztą pierwszego dnia przypłaciłam nerwami... Jak dotąd było dość sympatycznie na trasie, ludzie - jeśli mnie zaczepiali - to tylko z ciekawości, pytając skąd jestem, jak mam na imię... Nikt mi niczego nie wciskał, niczego nie oferował, nie wciągał siebie i mnie w jakieś dwuznaczne podteksty (nie licząc kapłana w Udupi). 
A tu co rusz ktoś do mnie podchodził, lazł za mną i absolutnie odczepić się nie chciał.
- Może rikszę? Pojedziemy na wycieczkę.
- Byłaś już na targu przypraw? Jest tylko dzisiaj!
- Majsur znany jest z kadzidełek - pokażę ci, gdzie je robią. Zdjęcia za darmo!
W końcu któremuś powiedział wprost, że nie chcę żadnego towarzystwa i mam nadzieję, że to zrozumie - na co ten odparł:
- Co taka spięta jesteś! Masaż by ci się przydał...
O nie... Myślałam, że autentycznie kolesiowi w mordę przywalę. Nie wytrzymałam, podniosłam głos na bęcwała, ten się roześmiał, a ja prawie pod rikszę wpadłam... 

Ten targ z przyprawami, do którego chciał mnie zaprowadzić niemal każdy, okazał się być też otwarty "tylko jeden dzień w tygodniu" także następnego dnia. A z tymi kadzidełkami to też niezły numer, bo generalnie chyba z 7 różnych osób mnie na nie namawiało, a mimo moich odmów i tak tam w końcu wylądowałam :))
I nie było to żaden targ, a dom, w którym babcia wytwarzała te kadzidełka i była w stanie zrobić ich w ciągu jednego dnia podobno 6 000.



W drugim pomieszczeniu były liczne fiolki z olejkami do aromaterapii - najróżniejsze specyfiki można tu było znaleźć na najróżniejsze dolegliwości, nawet na powiększenie piersi... (facet twierdził, że dlatego Japonki licznie do Majsur przyjeżdżają :))



Trafiłam tutaj zaprowadzona przez chłopaka, którego spotkałam w okolicy kościoła św. Filomeny. Sam kościół, neogotycki, z zewnątrz nawet robi wrażenie, ale przy bliższym poznaniu (zwłaszcza w środku), to już niekoniecznie tak zachwyca...



Majsur słynie też z wyrobu pak, słodkiego ciastka z mąki kukurydzianej i tłuszczu. Spróbowałam - i wystarczy :)




Na koniec kilka fotek z miasta, świadczących o ewidentnej swego czasu obecności Europejczyków (Wodejarowie byli marionetkami w rękach Brytyjczyków, odkąd ci się tu pojawili do czasu odzyskania niepodległości):





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz