Ruiny królestwa Widźanajagaru okazały się być doskonałym miejscem na spędzenie 30-tych urodzin: jest tu w miarę spokojnie, pięknie, a i ciekawie pod względem kulturowo-historycznym.
Jak ktoś stwierdził - nawet bez ruin teren byłby warty eksploracji, bo kamienne wzgórza poprzecinane polami bananowców i rzędami palm są świetną odskocznią od dusznych i tłocznych miast indyjskich.
Autobus nocny z Pandźim zajechał do Hampi ok. 5.30 rano. Niemal wszyscy pasażerowie wysiedli wcześniej w Hospet, a tutaj - prócz mnie - zajechała jedynie młoda para hinduska. W wiosce nie ma dworca, więc siadłam przy ulicznej garkuchni, zamawiając herbatę.
Zaraz po wyjściu z autobusu zaatakował mnie tuk-tukowiec, a potem siedział przy stole i namawiał, by skorzystać z jego usług. Rozwiał moje wątpliwości, czy o tej porze znajdę zakwaterowanie, bo podobno sporo osób opuszcza pokoje wczesnym rańcem, by dostać się na pociąg w stronę wybrzeża.
Ostatecznie skorzystałam z jego oferty, a nawet dorzuciłam napiwek za cierpliwość :P (bo objechaliśmy może z 5 guesthousów zanim się zdecydowałam).
Szybkie wypełnianie papierów dla policji (hotele w Indiach są zobowiązane takie formularze odnośnie obcokrajowców dostarczać na posterunek), po czym zostawiłam bagaż i pognałam jeszcze na słynny wschód słońca :)
Królestwo Widżajanagaru zostało założone w połowie XIV w. przez 2 hinduskich braci, którzy wcześniej pojmani zostali przez sułtana i więzieni w Delhi, po czym - gdy wydawało się, że przeszli na islam - zostali uwolnieni, by stłamsić bunt w Kampili. Rozruchy zostały rozgromione, ale bracia porzucili także poddanie sułtanatowi delhijskiemu i założyli własne królestwo.
Świetność Widźajanagaru upadła w poł. XVI w. po muzułmańskim oblężeniu - niemal cała rodzina królewska uciekła z kosztownościami, a następnie miejsce padło ofiarą licznych łupieżczych najazdów.
Pozostałości dawnego Widźajanagaru zajmują ok. 26 km kwadratowych, więc nie sposób było obejrzeć wszystko. Pierwszego dnia przedreptałam najbliższą okolicę wioski, a kolejnego wypożyczyłam rower i zrobiłam przyjemną pętelkę po obu stronach rzeki.
Tuż przy Hampi Bazar znajduje się świątynia Wirupakszy Swami (poświęcona Sziwie), do której prowadzą wysokie gopury. Wokół krążą liczne małpy, z których jedna poczęstowała się moim klapkiem... Facet pilnujący butów spełnił jednak swoją funkcję (zazwyczaj tacy pilnowacze to naciągacze) i zawołał żołnierza, który z kolei ścigał małpę z kijem i odzyskał klapka :P Tyle par butów tam było! Ale nie - jak klapek ma zniknąć, to to musi być mój klapek (patrz ostatnia podróż autobusem) :P
Nad świątynią Wirupakszy wznosi się wzgórze Hemakuta usiane licznymi świątyniami jeszcze sprzed okresu królestwa Widźajanaguru (IX-XI w.). Codziennie dzikie tłumy zbierają się tu, by podziwiać zachód słońca:
Droga mniej więcej wzdłuż rzeki na wschód od Hampi Bazaar prowadzi przez liczne grobowce, świątynie, schody...
Na samym końcu znajduje się świątynia Witthala (którą zwiedziłam dnia następnego, bo bilet jednodniowy uprawnia do wejścia również do Lotus Mahal).
Świątynia Witthala wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Sławne są tutaj filary, które zaprojektowano tak, by uderzeniami wybijać na nich nuty gamy - dokładnie widać w jakich (powycieranych) miejscach należy to czynić:
Największą atrakcję stanowi jednkaże kamienna kopia drewnianego wozu przeznaczonego do przewożenia wizerunków bóstw w trakcie procesji:
Wycieczka rowerowa była przyjemna, choć znaczna jej część przebiegała w niezłym skwarze. Okolice Hampi są naprawdę zachwycające:
Ponoć jednym ze słynniejszych wizerunków jest posąg jednego z wcieleń Wisznu - Naraszima:
Wewnątrz murów znajduje się olbrzymi kompleks świątyń, budynków mieszkalnych, łaźni...
Dość ciekawie prezentują się stajnie dla słoni...
...oraz położona dalej Łaźnia Królowej:
Warty odwiedzenia jest też drugi brzeg rzeki z miejscowością Anegondi na wschodzie oraz Wirupapuragadda na zachodzie. Dostać się tam można specjalnymi promami, które przewożą pasażerów, rowery oraz motory.
W okolicach Anegondi panował spokój i przejażdżka była naprawdę przyjemna:
Szybko wspięłam się też do świątyni Hanumana położonej na szczycie wzgórza (by zdążyć na prom, bo przestawał pływać ok. 17.30). Warto było wspiąć się na górę, bo widoki na okolicę rozpościerają się stąd fantastyczne :)
W zasadzie co do powrotu na swój brzeg rzeki brałam pod uwagę najpierw wiklinową łódkę zamiast promu (jeśli byłaby taka możliwość):
Jednakże po zejściu ze wzgórza miałam niewiele czasu, by pozwolić sobie na poszukiwania takiej łódeczki i ewentualny podjazd jeszcze na prom, gdyby to się nie udało. Pozostanie na tym brzegu po zakończeniu kursowania promów groziło tym, że albo musiałabym robić 40 km dookoła albo czekać do 7 rano...
Hampi jest na pewno jednym z najciekawszych miejsc w Indiach i na mojej trasie jednym z top z osobistej listy na mojej trasie. Same ruiny może niekoniecznie aż tak zachwycają, ale poprzez swoje położenie w krajobrazie warte są odwiedzenia.
Podobnie jak wszędzie, jest tu cała masa naciągaczy i obnośnych kupców, w tym także dzieci. Jeden chłopak naciągał białych na domniemaną wycieczkę rowerową - miał mieć już kilkuosobową grupę na następny dzień, ale widziałam go jak oprowadzał jakąś indyjską parę. Dzieciaki z przewodnikami po Hampi i pocztówkami są też niezłym utrapieniem, bo nie chcą się odkleić i próbują brać turystów na litość na swój "small bisness".
P.S. Zakwaterowanie można znaleźć zarówno w Hampi jak i w Wiru, ceny są chyba nawet porównywalne. Przewodniki polecają jednak Wiru, opisując ją jako bardziej autentyczną itd., ale moim zdaniem jest ona mocno przekształcona na modłę turystyczną. Fakt, jest spokojniejsza niż Hampi Bazaar, ale raczej mało indyjska.
P.S.2 Najlepsze (bo indyjskie, a nie w wersji zachodniej) jedzenie jest na ulicznych garkuchniach. W knajpach niezbyt przyprawiają i dania są jałowe.
P.S.2 Najlepsze (bo indyjskie, a nie w wersji zachodniej) jedzenie jest na ulicznych garkuchniach. W knajpach niezbyt przyprawiają i dania są jałowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz