Kanchanaburi, miejsce często określane jako Mekka dla backpackersów, ściąga rzesze białych i Azjatów przede wszystkim ze względu na Death Railway, Kolej Śmierci, czyli zbudowaną przez Japończyków w czasie II wojny światowej strategiczną linię kolejową między Tajlandią a Birmą. Całe przedsięwzięcie pochłonęło 16 tysięcy żyć amerykańskich, brytyjskich i holenderskich oraz 90 tysięcy azjatyckich. Jest tutaj dość poruszające muzeum interaktywne, które ze szczegółami opowiada całą historię, pokazując również nieludzkie warunki, w jakich robotnicy pracowali i bestialskie ich traktowanie. Zaraz obok znajduje się także cmentarz, na którym pochowano 7 tysięcy POWs (Prisoners of War). Alianci po II wojnie światowej postanowili przenieść pochowanych wzdłuż linii kolejowej jeńców i umieścili ich na 2 cmentarzach w Kanchanaburi (drugi znajduje się po drugiej stronie rzeki).
Głównym punktem jest jednakże słynny most na rzece Kwai. Być może ktoś kojarzy fim Davida Leana "Most na rzece Kwai" - to właśnie o tym miejscu i o tych wydarzeniach tu mowa. Budowa tego mostu uważana jest za jedno z najtrudniejszych i najcięższych przedsięwzięć podjętych podczas budowy wspomnianej linii kolejowej.
Wieczorem wybrałam się też na swego rodzaju spektakl, w dużej mierze wykorzystujący efekty światło-dźwięk, który odgrywany był z okazji rozpoczęcia festiwalu, związanego z mostem na rzece Kwai. Całość odbywała się właśnie przy tym moście, który był jego głównym bohaterem. Na scenie odgrywane były scenki fabularne, a drugi brzeg rzeki oraz most służyły do efektów świetlnych. Obcokrajowcy zgrupowani byli w sektorze, w którym do siedzeń dołączone były słuchawki, z których można było słyszeć tłumaczenie angielskie oraz ten sam dźwięk, który słychać było ogólnie - nie zgrano tego za bardzo, więc czasami to się na siebie nakładało, dając tragikomiczny efekt, np. gdy po angielsku jeszcze mówiono ilu ludzi przy katorżniczej pracy zginęło, tu już szła skoczna i wesoła muzyczka, mówiąca o końcu wojny.
Mimo że wejściówka troszkę kosztowała (300 bahtów; po czym dopiero dziś, będąc w końcu w dzień przy moście, okazało się, że teraz bilety są po 100 bahtów...), to jednak trzeba przyznać, że całkiem nieźle im to wyszło.
HELLFIRE PASS
Miejsce niezwykle wyjątkowe. Tzw. Hellfire Pass był najcięższym odcinkiem budowanym podczas całego przedsięwzięcia. Żeby przebić się przez góry drążono olbrzymie korytarze, w których następnie kładziono tory kolejowe. I skały kuto - milimetr po milimetrze - ręcznie (!!). Sama nazwa wzięła się od świateł, które w tych piekielnych warunkach paliły się nocą, gdyż pracowano tu na 2 zmiany.
Muzeum oraz ścieżka prowadząca przez dawne korytarze kolejowe (po drugiej wojnie światowej ten odcinek nie był używany) zostały ufundowane przez jednego z ocalałych, który zdecydował się odnaleźć te miejsca oraz uczcić pamięć tych, co tu ginęli.
Ścieżka ma około 2,5 kilometra (dawniej dostępne było jeszcze 1,5 km) w jedną stronę, przy czym przejście nią byłoby raczej skromnym spacerem, gdyby nie to, że można wypożyczyć (za kaucją i dokumentem) odbiornik audio i posłuchać zarówno o mijanych miejscach, jak i cytaty z pamiętników lub nawet ustne świadectwa tych, co przetrwali. Teren jest piękny, tutaj już są góry - sami więźniowie także to zauważali. Dawało im to niekiedy ulgę i wytchnienie w codziennym stykaniu się z głodem, chorobami, insektami, katorżniczą pracą, nieludzkimi warunkami i śmiercią...
Miałam też na początku wątpliwości czy aby na pewno ja wiem, na co się decyduję, chcąc przejść całą ścieżkę. Informacje na tablicach mówiły o tym, że ścieżka jest wymagająca, że trzeba tu odpowiednich butów, zapasu wody, przygotowania (w tym sugerowano wypoczynek na dzień przed wybraniem się na ścieżkę!). Do tego trzeba było zgłosić chęć przejścia całości w informacji, gdzie otrzymuje się walkie-talkie, w razie gdyby po drodze działo się coś niespodziewanego... Dziwne to dla mnie wszystko było, zwłaszcza, że droga miała zająć jakieś 2,5 godziny.
Cóż, może faktycznie w trekach byłoby troszkę szybciej, ale w sandałach turystycznych przeszłam to bez problemu (po drodze mijając chłopaka, który szedł w klapkach) i to w niecałe 2 godziny z przystankami.
A oto sprzęt, który otrzymałam:
Hellfire Pass położony jest około 1,5 godziny drogi z Kanchanaburi - warto się tu wybrać i to nie z wycieczką, która przeleci podstawową trasę, ale samemu, żeby ze spokojem posłuchać o tym, co tu się kiedyś działo...
Hejo!
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy wiesz ale w zeszłym roku powstał film "The Railway Man" z Colinem Firthem w roli brytyjskiego inżyniera, który trafił do obozu japońskiego i uczestniczył przy budowie Kolei Śmierci. Niesamowite, że Tobie udało się tam trafić ;)
Magda.
PS Ojciec chrzestny pozdrawia i mocno Cię ściska.
Właśnie w muzeum widziałam książkę z Firthem i Nicol Kidman na okładce. Miałam to sprawdzić, ale wyleciało mi z głowy :)
UsuńDziękuję za pozdrowienia i ściskam znad granicy tajsko-birmańskiej!
Dom pozdrawia i wędruje z Tobą po tych wyjątkowych ścieżkach.
OdpowiedzUsuń