8 sty 2015

Layne - najbardziej zwariowany życiorys "ever"

        W zasadzie chłopak ma na imię Travor, a Layne to jego nazwisko.  Zapytany, dlaczego zatem używa nazwiska, odpowiedział, że każdy w armii amerykańskiej woła innych po nazwisku, przyzwyczaił się i tak już zostało.
        Ma obecnie 33 lata. 
        Gdy miał lat 8, jego matka zdradziła męża z pastorem. Wtedy cała społeczność kościelna przeniosła się do innego kościoła, łącznie z ojcem, a matka w ogóle przestała chodzić do kościoła. Gdy Layne i jego brat odwiedzali ojca weekendami, wysyłano ich na niedzielne msze, podczas których byli wytykani przez stare kobiety, przekonujące, że powinni być z ojcem. Wtedy prawdopodobnie rozpoczęły się problemy psychiczne u Layne'a, co sam przyznaje, bo wtedy zaczął rosnąć w nim gniew i złość. Do tego kobiety te karały go na różne sposoby, np. obcinając jego włosy, jedna baba cięła również jego ucho. Albo karany był tym, że wkładano jego palec do wrzącej wody. Albo zmuszano go do kucnięcia na ziemi, a potem ktoś kładł się na niego tak, że nie mógł się ruszyć... Chorzy Amerykanie z kościelną obsesją. W końcu trafił do psychologa, który przepisał jakieś tabletki - chłopak brał je dopóki jego matka nie zaczęła mu ich podkradać...
        Nabrał dużej awersji do starszych kobiet, co przeniosło się na nauczycielki w szkole. Bezczelny dzieciak w końcu z niej wyleciał, na co matka kupiła mu pączki i powiedziała, że to nic, że będzie kolejna szkoła. I tak matka rozpuściła dzieciaka, że wyrwał się zupełnie spod kontroli. Wyrzucali go z czterech kolejnych szkół (z jednej po 20  minutach podczas rozmowy z dyrektorką). Nie ukończył więc żadnej.
        Swój dom opuścił, mając lat 12. Było to wynikiem tego, że w końcu matka wysłała go na roczne przysposobienie do życia w społeczeństwie w obozie dla młodocianych łobuzów. Sam pobyt tam tworzy niezłą historię, łącznie z tym, jak bardzo złe dzieciaki tam przebywają.
        Już pierwszego dnia próbował uciekać, co udało mu się "dopiero" dnia piątego. Zwiał i stopem dojechał do pierwszego większego miasta, skąd zadzwonił do swojego dziadka. Ten wysłał do niego kumpla, policjanta, który usadził go tymczasowo w domu  dziecka. Matka została poinformowana o całej sytuacji i mogła wybrać czy wysłać go z powrotem do obozu, czy ma wrócić do domu. Wtedy Layne napisał list, obiecując, że od teraz będzie bardzo grzecznym dzieckiem, byle go matka nie dawała do tego koszmaru. Wrócił zatem do domu, ale wkrótce uciekł do rezerwatu Indian, do rodziny jego indiańskiej dziewczyny. Owa rodzina miała w nosie to, że on palił, pił i uprawiał seks ze swoją dziewczyną, a ich córką - a takie życie bardzo mu odpowiadało. I w ten sposób mając lat 16 stał się ojcem. Obecnie jego syn ma 17 lat, od matki, która zupełnie o niego nie dbała, został odebrany przez babcię (matkę Layne'a) po kilku latach.
        Gdy Layne miał 17 lat, Mandy (Indianka) zerwała z nim, więc on zrozpaczony zapisał się do armii. I tak wylądował w Korei Południowej. Twierdzi, że w zasadzie polubił armię, a nie chciał jej opuścić przede wszystkim ze względu na Koreę. Zatem, gdy nadszedł moment, że chcieli wysłać go z powrotem do USA, po prostu zwiał.
        Korea urzekła go przede wszystkim tym, że mógł iść ulicą, pić alkohol (w alkoholizm wpadł, mając 12 lat; ponoć nawet jego matka dawała mu alkohol, byle tylko wyniósł się z domu), bawić się z napalonymi Koreankami i palić marihuanę.
        Zwiał z armii i żył na ulicy jako bezdomny. Z czasem zyskał sobie sympatię ludzi prowadzacych pewną restaurację, więc dawali mu jedzenie. Ktoś z hotelu oferował mu również nocleg, jeśli nie wszystkie pokoje były zajęte - miał tylko po sobie posprzątać.
        Za jakieś niewielkie prace w barach dostawał również piwo.
        I wtedy spotkał jakiegoś ważniaka z amerykańskiej armii, który namówił go, żeby się nawrócił, bo inaczej będzie mieć spore kłopoty. Wrócił zatem do armii i na dzień dobry osadzono go w wojskowym więzieniu na 30 dni.
        Potem okazało się, że armia cały czas mu  płaciła, w związku z czym miał kupę kasy. Poszedł do banku, wszystko wypłacił, dał łapówkę strażnikowi i ponownie uciekł.
        Pofarbował włosy na czarno, kupił nowe ciuchy, myśląc, że się zamaskuje. Poszedł do baru, upił się i wkrótce zobaczył kolegę z armii. Pozdrowił go, ale tuż za nim stali ważni oficerowie, którzy - podobnie jak i całe obozowisko - szukali go. Został zatem złapany, a że chciano się go szybko pozbyć, to został wywieziony na lotnisko. Oficerowie mogli odprowadzić go tylko do odprawy, dalej nie mieli wstępu. Po odprawie Layne miał jeszcze pół godziny do boardingu, poszedł zatem do baru, zamówił 5 shotów, ale było mu mało, więc zamówił kolejne 5. Jedyne, co pamięta, to to, że próbował oświadczyć się barmance, a potem dostać na samolot, który już dawno odleciał.
        Obudził się w obozowisku. Wówczas zabrano mu wszystkie pieniądze, zamieniono je na czeki podróżne, by nie mógł znowu nabroić. Ponownie odwieziony został na lotnisko, tutaj jednakże okazało się, że jego wojskowy dokument uległ przedawnieniu dzień wcześniej, a nie mógł przejść odprawy z nieważnym dokumentem... Oficerowie rozłożyli ręce. Wtedy z ogromnym uśmiechem wyciągnął z kieszeni drugi dokument, który wcześniej zostawił w jakimś barze zamiast gotówki, obiecując ją później donieść.
        I tak wrócił do Stanów. Ale to oczywiście nie koniec historii.
        3 lata pracował najpierw jako telemarketer, a potem jako kelner w restauracji indyjskiej. Chciał odłożyć pieniądze, by wrócić do Korei, co nie było łatwe, bo pieniądze szybko trwoniły się na alkohol i zioło.
        W końcu po 3  latach, mając lat 22, wrócił do Korei.
        W pierwszym barze, do którego wszedł, spotkał śliczną barmankę - i po roku ją poślubił. W międzyczasie ona wyjechała do Kanady, żeby studiować angielski, po 2 miesiącach pojechał za nią, a po kolejnch 6 miesiącach wrócili do Korei. Layne potrzebował koreańskiego obywatelstwa, więc zaproponował jej ślub, obiecując, że zapłaci za jej szkołę (dziewczyna miała być w swojej rodzinie pierwszą osobą, która ukończyła uniwersytet, więc wszystkie jej 4 siostry na to pracowały). W Korei dziewczyny nie wychodzą za mąż przed 30-stką, a ona miała jedynie 21 lat. Cały ślub pozostał więc tajemnicą, dopóki nie przyszedł do niej list pod nazwiskiem Layne. I cała rzecz się wydała. Ale rodzinka pogodziła się z tym, bo lubiła Layne'a i on twierdzi, że w zasadzie to był jego najszczęśliwszy okres w życiu, ponieważ czuł i jej miłość i uczucie, jakim obdarzała go jej rodzina. Ale chłopak ciągle pił i miał z tym spore problemy.
        A potem jego żona zaczęła go przekonywać, by spędzał czas z jej przyjaciółką, żeby tamta miała kontakt z obcokrajowcem. Po jakimś czasie ten zakochał się w niej, powiedział żonie, że już jej nie kocha i został sam, bo tamta przyjaciółka nie chciała mieć z tym nic wspólnego.
        Wtedy Layne doszedł do najgorszego okresu swojego życia. 3 lata był sam, dużo pił, aż w końcu wylądował w szpitalu z atakami paniki. Potem pomału zaczął dochodzić do siebie i m.in. zaczął uprawiać boks. Po którychś zajęciach poznał młodziutką Koreankę, z którą zaczął się spotykać, a jej rodzina również go polubiła. 
        Dziewczyna miała 16 lat, więc Layne traktował ją bardziej jak dziecko, w łóżku nie wylądowali przez długi czas. Jego rodzina naciskała nawet na to, by się spotykali. Co więcej, matka pozwalała jej spać u Layne'a i rano po nią przyjeżdżała, by zabrać ją do szkoły. W którymś momencie rodzinka nawet myślała, że z Laynem jest coś nie tak...
        Po jakimś czasie poślubił ją, wyjechali do Stanów i tam chcieli rozkręcić swój biznes. Nie bardzo im się to udawało, aż dziewczyna otrzymała propozycję pracy jako tancerka i rozpoczęła się jej wielka kariera. Zaczęła uczyć tańca, a jeden z jej uczniów zaproponował, że zainwestuje w jej prywatne studio. Dziewczyna wkrótce zakochała się w tamtym i tym razem to Layne usłyszał, że żona już go nie kocha. I to było dokładnie rok temu, pod koniec grudnia.
        Layne ponownie wyjechał do Korei, znowuż zaczął się staczać, ale spotkał Charliego, 20-letniego "dzieciaka", z którym zaczął przebywać i jakoś wyszedł z dołka. Wówczas zaczął uczyć angielskiego (nie mając ukończonej żadnej szkoły). Charlie był Koreańczykiem, ale urodził się w Singapurze, a dorastał w Australii. Cieszył się też z tego powodu sporym zainteresowaniem u dziewczyn. Charlie zresztą też był niezły - potrafił zapłacić za np. banany,  a wynieść z supermarketu kurczaka, którego trzymał w uniesionej do góry ręce. Jeśli na ulicy była ciężarówka, z której wyładowywano skrzynki z piwem - ten podchodził, zabierał skrzynkę i szedł dalej. Co tydzień Layne trafiał z nim na wesele, które odbywało się w jakimś holu weselnym. Jedli, pili, bawili się. To też, jak widać, niezła biografia.
        Ale Layne potem nie mógł znaleźć pracy, w międzyczasie pojawiło się sporo nauczycieli angielskiego, a pieniądze się skończyły. Wtedy wrócił do Stanów i kuzyn zaproponował mu pracę w ogromnej farmie, gdzie głównie pakuje ziarno w olbrzymie biny lub prowadzi pociąg, wywożąc zbiory.
        Spotkał też Katię, Rosjankę, która również miała problemy ze znalezieniem pracy, więc wciągnął ją tutaj. Obecnie są parą.
        Po 6 miesiącach pracy Layne postanowił wyjechać na wakacje do Azji Południowo-Wschodniej, do pracy wróci w marcu. I tutaj, 01.01.2015 wieczorem w Luang Namtha, nagle zaszedł mi drogę. 
        Nie wszystkie wątki jego życia tutaj opisałam, jest tego znacznie znacznie więcej, ale na to trzeba by osobnej książki.
        Czy mówi prawdę? Wydaje mi się, że to, co opowiada, jest na tyle zwariowane i skomplikowane, że chyba nie dałoby się tego ot tak wymyślić...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz