Kraina Uśmiechu! - tak bywa nazywana i po 2 dniach mogłam stwierdzić, że chyba coś w tym faktycznie może być.
Bangkok do drugiej połowy XVIII w. był jedynie niewielką wioską, zwaną Bang Makok, Wieś Drzewek Oliwnych. Potem, gdy wojska birmańskie zniszczyły stolicę Ayutthaya, to zbudowano tutaj obóz warowny. Władca Rama I podczas swej koronacji nadał nowej stolicy nazwę składającą się z 46 sylab, do której dodano potem kolejne 21 sylab. Dzięki temu pełna nazwa miasta znalazła się w Księdze Rekordów Guinessa jako najdłuższa nazwa geograficzna na świecie.
Ale przede wszystkim Bangkok to logiczny i strategiczny punkt wypadowy na cały rejon Azji Południowo-Wschodniej.
Najbardziej popularnym miejscem backpakersów jest tu słynna ulica Khao San Road, na którą ponoć dociera każdy - bez względu na to czy spędza w mieście 2 tygodnie czy 2 dni. Raczej unikam gett turystycznych, więc spodziewałam się, że nie będzie to nic szczególnego, ale to było jeszcze bardziej nic szczególnego... Wygląda to tak:
Ot, masa knajp i garkuchni, stoisk z ciuchmi i elektroniką, przechadzających się sprzedawców różnorakich gadżetów itp.itd. Do tego można tu wyrobić sobie każdą lewą legitymację, świadectwo, dyplom czy dokument, zapleść warkoczyki, albo skorzystać z masażu tajskiego...
Ponoć można kupić tu wszystko, ale jest to nieprawdą, ponieważ przejściówki z micro USB i z gniazdem USB z drugiej strony nie znalazłam (a potrzebowałam takowe, żeby połączyć tablet z klawiaturą w etui. Moja złączka została na lotnisku w Warszawie, gdy sprawdzałam, czy aby na pewno ją wzięłam. I tam widziana była po raz ostatni... A w ramach utraty głowy przed wyjazdem, to kluczyki od śmietnika zostały wysłane kurierem do moich współlokatorów przez kolegę z Warszawy - po tym, jak znalazłam je w kieszeni kurtki...)
Naczytałam się trochę o oszustwach, których dokonuje się w Bangkoku na turystach, np. że przekonuje się ich, iż np. Grand Palace, czyli główna atrakcja miasta, jest akurat zamknięta i proponuje się naiwnym tanią przejażdżkę po innych miejscach, w tym np. po sklepach z biżuterią akurat na wyprzedaży czy po agencjach turystycznych, gdzie można wykupić wycieczkę. Stąd też zbywałam jakiekolwiek zaczepki lub na pytanie "Dokąd idziesz?" odpowiadałam po prostu "Przed siebie". Nikomu spowiadać się przecież nie muszę. Ale z tym nagabywaniem nie było aż tak nachalnie, jak np. w Cusco w Peru czy w Turcji.
Jedyne co, to dałam się namówić - bardziej z ciekawości, co facet za przekręt chce zrobić - na jazdę tuk-tukiem za jedyne 10 bahtów (1 zł). Koleś miał mnie zawieźć do oficjalnej informacji turystycznej, a koniec końców wylądowałam w agencji turystycznej, której położenia kierowca nawet nie był w stanie pokazać mi na mapie. Wskazał zupełnie inne miejsce, ale topograficznie mocno mi ono nie pasowało, więc w samej agencji jeszcze się dopytałam, gdzie jestem. I tu też nachalnie nie wciskano mi wycieczek, babka była dość znudzona, ale na moje pytania odpowiedziała.
Grand Palace, Pałac Królewski - wstęp dość drogi, 500 bahtów, ale obejmuje również Vinamnek Palace i kilka muzeów w jego okolicy. A to jest coś, co koniecznie trzeba obejrzeć. Przepych niesamowity: złoto, drogie kamienie, tkaniny, a wszystko to w intensywnych barwach.
W zasadzie jest to cały kompleks różnorakich budynków powstały w XVIII w. i pełniący funkcję siedziby króla do połowy wieku XX. Bodaj najważniejszą budowlą jest tu Wat Phra Kaeo, czyli świątynia szmaragdowego Buddy, zawierająca w sobie liczne posągi Buddy ze złota, srebra, z drogimi kamieniami. Posadzka też jest wyłożona złotem, a nad wszystkim góruje szmaragdowy Budda na wysokim cokole ze złota. W środku nie można jednakże robić zdjęć. Za to cały kompleks jest niesamowicie fotogeniczny...
Żałowałam, że nie jestem w stanie odczytać ikonografii buddyjskiej, bo na pewno sporo ciekawych historii można by wynieść choćby z malowideł naściennych pokrywających krużganki.
Spotkałam tu też polską wycieczkę z biura Rainbow Tours. Była bez polskiego pilota, tylko z tajskim przewodnikiem mówiącym po angielsku. Ciekawe... :)
W międzyczasie gdzieś sobie przysiadłam i zaczęłam obserwować ludzi...
I ostatnia część kompleksu:
Później odwiedziłam kolejną świątynię, Wat Pho. Na początek kolejny ołtarzyk z królem:
Jest to również spory obszar. Świątynia ta jest najstarszą w całym Bangkoku, pochodzi z XVII w. i później stała się ośrodkiem edukacyjnym.
Ale świątynia ta jest słynna przede wszystkim z racji znajdującego się tu ogromnego posągu leżącego Buddy o wielkości 45 m. To się nazywa szeroki uśmiech :D Na 5 metrów!
Tutaj wrzuca się drobne monety, co daje ciekawy, monotonny i dźwięczny odgłos:
W drodze do Chinatown natrafiłam na targowisko z dziesiątkami straganów kwiatowych. Zapachy - niesamowite!
Słynne Chinatown też jakieś spektakularne mi się nie wydało. Choć można było tu spróbować mnóstwa najróżniejszych smakołyków. I tutaj już można było kupić wszystko - łącznie z moją przełączką.
Jedyne co, to dałam się namówić - bardziej z ciekawości, co facet za przekręt chce zrobić - na jazdę tuk-tukiem za jedyne 10 bahtów (1 zł). Koleś miał mnie zawieźć do oficjalnej informacji turystycznej, a koniec końców wylądowałam w agencji turystycznej, której położenia kierowca nawet nie był w stanie pokazać mi na mapie. Wskazał zupełnie inne miejsce, ale topograficznie mocno mi ono nie pasowało, więc w samej agencji jeszcze się dopytałam, gdzie jestem. I tu też nachalnie nie wciskano mi wycieczek, babka była dość znudzona, ale na moje pytania odpowiedziała.
Grand Palace, Pałac Królewski - wstęp dość drogi, 500 bahtów, ale obejmuje również Vinamnek Palace i kilka muzeów w jego okolicy. A to jest coś, co koniecznie trzeba obejrzeć. Przepych niesamowity: złoto, drogie kamienie, tkaniny, a wszystko to w intensywnych barwach.
W zasadzie jest to cały kompleks różnorakich budynków powstały w XVIII w. i pełniący funkcję siedziby króla do połowy wieku XX. Bodaj najważniejszą budowlą jest tu Wat Phra Kaeo, czyli świątynia szmaragdowego Buddy, zawierająca w sobie liczne posągi Buddy ze złota, srebra, z drogimi kamieniami. Posadzka też jest wyłożona złotem, a nad wszystkim góruje szmaragdowy Budda na wysokim cokole ze złota. W środku nie można jednakże robić zdjęć. Za to cały kompleks jest niesamowicie fotogeniczny...
Żałowałam, że nie jestem w stanie odczytać ikonografii buddyjskiej, bo na pewno sporo ciekawych historii można by wynieść choćby z malowideł naściennych pokrywających krużganki.
Spotkałam tu też polską wycieczkę z biura Rainbow Tours. Była bez polskiego pilota, tylko z tajskim przewodnikiem mówiącym po angielsku. Ciekawe... :)
W międzyczasie gdzieś sobie przysiadłam i zaczęłam obserwować ludzi...
Później odwiedziłam kolejną świątynię, Wat Pho. Na początek kolejny ołtarzyk z królem:
Jest to również spory obszar. Świątynia ta jest najstarszą w całym Bangkoku, pochodzi z XVII w. i później stała się ośrodkiem edukacyjnym.
Tutaj wrzuca się drobne monety, co daje ciekawy, monotonny i dźwięczny odgłos:
W drodze do Chinatown natrafiłam na targowisko z dziesiątkami straganów kwiatowych. Zapachy - niesamowite!
Słynne Chinatown też jakieś spektakularne mi się nie wydało. Choć można było tu spróbować mnóstwa najróżniejszych smakołyków. I tutaj już można było kupić wszystko - łącznie z moją przełączką.
W Chinatown jest też świątynia Wat Traimit, w której znajduje się największy na świecie złoty Budda: ponad 3 m wysokości, ważący 5,5 tony. Pochodzi z XIII w. i przez lata był pokryty bodaj terakotą, żeby go uchronić przed wojskami birmańskimi. Złote wnętrze odkryto przez przypadek. Gdy tu dotarłam, pomieszczenie było już niedostępne dla zwiedzających, ale jakoś specjalnie rozczarowana tym nie jestem.
Następnego dnia odwiedziłam jeszcze Pałac Vimanmek (zakaz robienia zdjęć). Obiekt ciekawy, drewniany, ponoć zbudowany bez jednego gwoździa. Wyposażenie to przede wszystkim różnorakie antyki europejskie i azjatyckie.
W tym samym parku jest również budynek mieszczący różnorakie, bogate i cenne skarby tajskiego dziedzictwa. Tłumy ogromne, zwłaszcza tajskich wycieczek szkolnych, ale wystawa i sama budowla robią spore wrażenie.
Po drodze po plecak zaszłam jeszcze do śwątyni Wat Indraviharn, nad którym dominuje 32-metrowy Budda. Ponoć to najwększe na świecie przedstawienie Buddy z miską na jałmużnę, która widoczna jest spod poły płaszcza... W końcu każde naj jest dobre :)
Na dworzec udałam się taksówka wodną. Szał, ścisk, ale przejażdżkę polecam :) No i to wszystko za jedyne 15 bahtów (1,5 zł).
W Bangkoku i w jego pobliżu zostało jeszcze parę rzeczy do zobaczenia, ale to przy następnej okazji :)
I tak oto wsiadłam w pociąg do Nakhom Pathom (za 14 bahtów...), do którego dotarłam już po zmroku...
Następnego dnia odwiedziłam jeszcze Pałac Vimanmek (zakaz robienia zdjęć). Obiekt ciekawy, drewniany, ponoć zbudowany bez jednego gwoździa. Wyposażenie to przede wszystkim różnorakie antyki europejskie i azjatyckie.
W tym samym parku jest również budynek mieszczący różnorakie, bogate i cenne skarby tajskiego dziedzictwa. Tłumy ogromne, zwłaszcza tajskich wycieczek szkolnych, ale wystawa i sama budowla robią spore wrażenie.
W Bangkoku i w jego pobliżu zostało jeszcze parę rzeczy do zobaczenia, ale to przy następnej okazji :)
to jak będziesz wracała, to wstąp jeszcze na targ amuletów, tuż obok pałącu. można nabyć takie rzeczy, że się wstydzę pisać;) inka PS czekam na więcej:)
OdpowiedzUsuńCzytałam o tym targu i zamierzam wstąpić :D Poważniejsze zakupy zostawiam na koniec, bo teraz bez sensu musiałabym wszystko nosić ze sobą :)
Usuń